stała pod drzewem... Żeby was!... — mruczał dziad jak niedźwiedź, a był tak rozgniewany i zły, że Abram bał się odezwać.
Wtulił się w kąt i przykucnął na ziemi, zdawszy się zupełnie na wolę losów. Już nie wysilał mózgu nad sposobami wydobycia się z kłopotu. Na co? Jest przecie Mateusz — niech psuje sobie głowę; on się na takich rzeczach rozumie lepiej, niż najlepszy handlarz skórek... Z gorszej biedy wydobywał się nieraz.
Chłop czasu nie tracił: Wydobył zapałkę z kieszeni, potarł o szorstki rękaw kapoty, zaświecił. Dół był głęboki, ściany miał ścięte równo; na dnie leżało trochę chróstu.
Mateusz ostrożnie zgasił zapałkę — ciemność wydała się jeszcze większa.
— Na co gasicie ogień? — odezwał się Abram szeptem.
— Bo tak trzeba — odrzekł kłusownik szorstko.
Przykucnął na ziemi i zaczął po omacku szukać między chróstem grubszych gałęzi. Znalazł kilka, połamał je i usiłował wbijać w ścianę dołu.
— Żebym choć brzegu ręką dostał — mówił.
Ale kołki niezaostrzone nie dały się utkwić w twardej ziemi, zresztą nie było czem wbijać. Widząc, że nie da rady, chłop dał za wygranę;
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/45
Ta strona została skorygowana.