gajowemu — ale ostatecznie jeszcze to uchodziło.
Abram jest żyd, a to zupełnie zmienia postać rzeczy. Sam hrabia-dziedzic ma żyda, plenipotent główny również, rządca także, leśniczy nie inaczej — dlaczegóżby jeden Koguciński miał być tego przywileju pozbawiony?
Byłoby to niesprawiedliwie. Zresztą wiadomo, że Abram handluje skórkami, a Koguciński ma w kontrakcie wyraźnie, że wolno mu truć i tępić wszelkimi sposobami dzikie zwierzęta i szkodniki. Skoro wolno tępić, to wolno i skórki sprzedawać — stąd też wizyta Abrama może mieć niejakie pozory legalności.
Szli sobie tedy w dobrej komitywie, gawędząc, trochę żartując, a trochę o interesie mówiąc — zwyczajnie jak dwaj przyjaciele.
— Chciałbym jak najprędzej być u was w chałupie — rzekł Abram, wstrząsając się nerwowo.
— Tak wam o skórki chodzi?
— Co prawda, najbardziej o moją własną skórę, bo strasznie przeziębłem.
— Toć ognia na kominie nie brak, w lesie mieszkam.
— Aj, to dobrze... ale mnie i we środku bardzo zimno... zdaje mi się, że jestem, broń Boże, worek wypchany samą frybrą.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/58
Ta strona została skorygowana.