— Gorzałkę mam z kroplami, i taki znów spirytus, co nalany jest na brzozowe pączki, i taki, co na mrówki, i taki, co na żywokost, het precz od każdej słabości, i zioła leśne, insze do picia, insze do kadzenia, insze znów do czego innego, i skrom zajęczy, i borsukowe sadło i różne różności.
— Takiem prawem to wy macie więcej lekarstw, aniżeli nasz aptekarz w miasteczku.
— Więcej nie, ale lepsze, bo aptekarze najwięcej trzymają proszków doktorskich na lekką śmierć, a ja według poratowania zdrowia.
— Poratujcie mnie od frybry.
— A dawno was trapi?
— Tymczasem nie trapi, ale będzie trapiła; ja czuję, że ona już we mnie siedzi.
— Nic wam nie będzie, rozgrzejecie się w izbie.
Doszli do chałupki Kogucińskiego.
W pierwszej izbie przy kominie uwijała się baba lat średnich, krępa, przysadzista, o wejrzeniu ponurem i niechętnem.
— O! — zawołała, ujrzawszy Abrama — tak rano wyszliście cyganić... co?
— Najpierw ja pani Kogucińskiej — odrzekł — powiadam w grzeczny sposób „dzień dobry,“ zdrowia pani życzę.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/59
Ta strona została skorygowana.