— Eh! dzień, komu dobry, to dobry... a zdrowie mogę mieć z Boskiej łaski, nie z żydowskiej.
— Mnie się zdaje, co pani miała dziś przykre spanie...
— Jakie miałam, to miałam. Komu do tego zasię!
— Jagno — zaczął Koguciński, — nie bądź ty taka sprzeczna... dalibóg, słuchać niemiło.
— To sobie uszy zatkaj pakułami.
— Jaguś, pókim dobry...
— Bądź sobie zły... garnek z gorącą wodą jest...
— Na co państwo w kłótni macie być... — rzekł poważnie Abram — ja tu naumyślnie, w pani Kogucińskiej interesie, przyszedłem.
— Co?
— Żebym tak zdrów był.
— To gadajcie żywo.
— Wolę poczekać, aż pani będzie dobra... zresztą maleńki to interes.
— Czy duży, czy mały, trzeba powiedzieć.
— Po co? Ja nawet nie wiem, czy pani lubi korale; nawet wiem na pewno, że pani nie lubiła nigdy...
— Korali?
— No, takich czerwonych korali, co kobiety na szyi noszą.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/60
Ta strona została skorygowana.