— Ej, stary! — odezwała się baba — tylko Abrama nie strasz.
— Niech zapłaci za gęś.
Wywiązała się długa dyskusya, a w końcu stanęło na tem, że Abram tylko czwartą część wartości gęsi zapłaci — chociaż i to wydało mu się bardzo niesłusznem i nieuzasadnionem.
— Jakże z tymi koralami? — zapytała Kogucińska.
— Oj, oj! jak pani chce. Kiedy pani będzie w miasteczku, to ja przyniosę i pokażę.
— Mam ja i dziś właśnie do zrobienia sprawunek — rzekła baba, a zwracając się do męża, dodała: — Zaprzęgnij-no, stary, szkapę do sanek, to pojedziemy. Niema w domu soli, pieprzu też potrzeba... różności...
Koguciński zaczął się drapać po czuprynie.
— No, czegóż stoisz? słyszysz, że soli niema w chałupie.
— Kiedy-bo, widzisz, bez pozwolenia od leśniczego nie mógłbym pojechać.
— To nie jedź.
— A jakże będzie?
— Pojadę sama z Abramem. On zdrożony, to będzie bardzo rad, że mu się okazya trafi.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/66
Ta strona została skorygowana.