Abram zerwał się z ławki.
— Pani Kogucińska! — zawołał — ja pani bardzo dziękuję za grzeczność, za łaskę... ale jechać z panią nie mogę.
— Dlaczego?
— Dlaczego? zaraz dlaczego... Nie mogę. Ja lubię bardzo chodzić na piechotę; moje nogi mają taką naturę, że jak się rozmachają, toby szły, szły, szły... choćby na sam koniec świata.
— Abram coś kręci.
— Wcale nie, broń Boże!... tylko ja powiem prawdę: ja zupełnie w inną stronę mam iść.
— A dokąd?
— Do Wólki.
— Możemy pojechać i przez Wólkę; pół milki w bok... nie koniec świata. Idź, Janie, zaprząż.
Koguciński roześmiał się głośno.
— Kobieto — rzekł, — ty Abrama nie namawiaj... on z tobą nie pojedzie. Nie wolno mu podług jego zakonu.
— Co?
— Niech sam powie.
— Owszem, dlaczego nie? Wolno... tylko trzeba, żeby z nami jeszcze kto jechał... nie wiele osób: pięć, trzy, choćby wreszcie jedna, byleśmy sami nie jechali... bo, widzi pani Kogucińska... niby tak we dwoje to nie pasuje...
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/67
Ta strona została skorygowana.