opuścicie, ja cokolwiek postąpię... zgodzimy się na cztery i pół. Jest jedna kwestya tylko: wam chodzi o pieniądze i żydowi chodzi o pięniądze... więcej o nic. Z sądem wcale co innego. Spalił się żydowski dom... dlaczego nie miał się spalić? przecież nie jest ze szkła, tylko z drzewa, płaci się od niego fajerkasę, podatki. Spalił się... Kogo to ma obchodzić? Gospodarza. Tymczasem wdaje się w ten interes sąd. Pyta się... O co?... Wiadomo, że ogień to jest ogień, nieszczęście, zdarzenie, wypadek.. prawda, Mateuszu?
— Juścić prawda.
— No, widzicie; a sąd powiada, że nie: że ogień nie jest wypadek, ani nie jest zdarzenie, tylko podpalenie... i zaraz gwałt, pisanie, sprawa, kryminał... cała awantura. Znaliście młodego Icka Kruka?
— Dyć znałem.
— Bardzo porządny żydek, krewny mój nawet; handlował sobie spokojnie solą, postronkami, smołą, olejem, naftą... zwyczajnie jak kupiec. Miał też połowę domu obok czarnego Berka. Było nieszczęście... ten dom się spalił, i dom, i smoła, i nafta, i postronki, i osiemnaście domów obok. Było niemało zmartwienia. Icek płakał, Ickowa mdlała, dzieci pochorowały się ze strachu. Czy to małe nieszczęście?
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/72
Ta strona została skorygowana.