jadą przecież na wesele, tylko do sądu; a choćby człowiek był niewinny jak nowonarodzone dziecko, to także po wyrok nie pędzi jak szalony.
Kilku żydków, mających stwierdzić, że Mateusz czwartkową noc przepędził w miasteczku, odjechało pierwej na wynajętej furmance. Opuścili oni swe ogniska domowe jeszcze za dnia, gdyż mieli zamiar zrobić w okolicy kilka tranzakcyi na kury, jaja, masło i inne produkta gospodarskie. Abram z Mateuszem razem pojechał, bo mu tak było najdogodniej; przytem w drodze, po nocy, handlarz skórek bezpieczniejszym się czuł w towarzystwie swego generalnego dostawcy i przyjaciela.
— Co wam tak dolega, Mateuszu? — zapytał Abram. — Czy boicie się o sprawę? Wierzcie mi, że niema o co. Nie z takich interesów ludzie wychodzą... A może martwicie się, że tej zimy bardzo lasów pilnują? I to bajki... Ja wiem, że przed wami oni niewiele upilnują... Aj, ten koziołek, cośmy go temu trzy tygodnie przehandlowali, to był piękny kawałek zwierzyny! Na moje sumienie, śliczna sztuka... On pewnie z hrabiowskiego lasu pochodził?
— A juści.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/75
Ta strona została skorygowana.