— Niechże świadek opowie szczegółowo, co mu o kradzieży wiadomo.
— Dużo mi wiadomo, prześwietny sądzie!... Spałem sobie nieco, jako że była noc... aż słyszę piesek mój szczeka... zaraz poznałem, że w lesie są złodzieje. Odziałem się w kożuszynę, wziąłem strzelbę dla życia swego obrony, siekańcami była nabita... i wyszedłem przed dom. Cichość była, a zdaleka kołacze coś raz za razem, właśnie jakby ktoś drzewo ścinał... Jeno nie ścinał, jak to ludzie robią, tylko dziabał raz za razem, nie mocno, żeby wielkiego łoskotu nie robić. Właśnie że to było akurat w moim obrębie, w kotlinie co ją nazywają „Lisicha,“ przeżegnałem się krzyżem świętym i idę, ma się rozumieć powoli, żeby ptaszków moich nie spłoszyć.“
— Mówicie: ptaszków, — rzekł sędzia — więc złodziei było kilku?
— Pewnie, że kilku...
— Ale ilu? dwóch? trzech?
— Nie mogłem porachować, gdyżem ich nie widział...
Barnaba nie wytrzymał, musiał wtrącić uwagę:
— Koguciński złodzieja nie może zobaczyć, ale pensyę i ordynaryę dobrze widzi.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/95
Ta strona została skorygowana.