w około i skotłowany... Ja sam go najwięcej zdeptałem, biegając od drzewa do drzewa.
— To byli chytrzy złodzieje — wtrącił ławnik, — kradli z omanką.
— A z omanką, proszę prześwietnego sądu, ścinał jeden drzewo naprawdę, drudzy manili i wodzili mnie po lesie.
— Jakże dalej było? — spytał sędzia.
— Rozwidniło się już całkiem, — prawił Koguciński, — ludzkich śladów nie oglądałem, bo najwięcej było moich własnych, ale szedłem za śladem sani... Wyraźny był znak, że przyjechał od gościńca, koło dąbka stanął, zawrócił i wywiózł go też na gościniec. Szkapa była tylko na przednie nogi kuta i podkowy miała stare, stępione... właśnie jak Mateuszowy koń.
— Prześwietny sądzie — rzekł Mateusz, — kowal żyjący jest, może poświadczyć, jako tydzień temu okuł mego konia na ostro... jeszcze mu nawet nie zapłaciłem.
— Przez tydzień podkowy mogą się stępić, — rzekł Koguciński. — Co się macie zapierać, Mateuszu, lepiej się przyznajcie po dobroci, to sąd będzie dla was miłosierniejszy i koza lżejsza...
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/97
Ta strona została skorygowana.