rę słup kryształowy, złożony z miliona kropelek drobnych jak łzy i czystych, także jak łzy.....
Słońce dobrze już ku zachodowi nachylone, rzuca na tę kaskadę kryształów, snop purpurowych promieni i wówczas staje się prześliczne zjawisko.
W każdéj kropli pokazuje się tęcza.
Miliony kropel, miliony tęcz! a te wszystkie miniaturowe tęcze, łączą się w jedną całość i przez chwilę, zaledwie kilka sekund trwającą — nad gładką powierzchnią rzeki rysuje się świetny łuk, niby brama trymfalna zbudowana z wody, słońca i barw...
Widowisko bezpłatne i wspaniałe.
Oryle, flisy i chłopi co sosnę na wodę spuszczali, stoją w milczeniu i szeroko otwierają usta, „pisarz“ gładzi brodę i patrzy, a nawet sam Pinkus Drapman wypuszcza z ust porcelankę gdańską, nie chcąc dymem knastru zasłaniać tego, tak pięknego widoku...
Coś podobnego widziałem także kiedy podczas cichego, letniego wieczora, panna Zofia usiadła w ogrodzie pod cieniem rozłożystego kasztanu i sądząc, że jéj nikt nie widzi, opuściła ręce bezwładnie, główkę ku niebu zwróciła i pozwoliła myślom płynąć swobodnie.....
Wówczas w szafirowych jéj oczach błysnęła łza, a w łzie téj było jakieś światło wewnętrzne, może pochodzące z duszy czystéj i jasnéj jak słońce.
I przypomniało mi się zjawisko tęczy nadwodnéj.
Widać uczucie czy wrażenie jakieś spadło ciężarem na pierś dziewiczą, bo pierś ta falować zaczęła i drżeć.
Kaskada łez czystych cisnęła się do oczu, a w tych łzach dusza rozłamała się na barwy, niby światło w pryzmacie i błysnęła tęczą, w któréj zamiast barw była miłość, tęsknota, żal, smutek, pragnienie, walka wewnętrzna i Bóg wié co jeszcze...
Był to prześliczny widok, lecz trwał bardzo niedługo — jak w ogóle wszystko co jest prześliczne w tém życiu...
Panna Zofia wstała, otarła łezkę i szybkim krokiem poszła ku domowi, a ja, jak obywatel Pinkus, włożyłem do ust fajkę napowrót i dumając nad znikomościami rzeczy ziemskich, zadawałem sobie pytanie: czego ta dziewczyna płacze?
Przedewszystkiem jest młodą i piękną — a oprócz tego jest bogatą, bo cały Klonów, duży, obszerny i czysty majątek, należy do jéj rodziców, którym niebo odmówiło liczniejszéj konsolacyi.
Rodzice kochają swoją jedynaczkę, dogadzają jéj wszelkim zachceniom i ubóstwiają niemal to piękne dziecię, które tém ich martwi najbardziéj, że nie żąda ani szybki z okna, ani kafla z pieca, ani gwiazdki z nieba...
Zadawalnia się lada sukienką, zabaw nie lubi i po całych dniach albo przesiaduje w swoim pokoiku, albo gra, albo téż chodzi po ogrodzie...
— Co mi to za córka! — mówi ojciec jéj, pan Wojciech, do żony, — pytam się jéj: — może ci czego potrzeba Zosieczko? — powiada: — nie, ojcze...
— Może ty się nudzisz tu na wsi? — nie ojcze...
— Może wydać jaki balik? — nie ojcze — a cóż u diabła „nie ojcze“ i „nie ojcze!“ jakbym to ja już był taki biedny, że mię nie stać na zrobienie przyjemności jedynemu i ukochanemu dziecku! A ona całuje mnie w rękę i powia-
Strona:Klemens Junosza - Fragment z dziejów jasnowłosej główki.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.