i podziwianemu, a jednak zawsze pełnemu świeżości i uroku.
Wietrzyk lekki pociągnął od wschodu i wszystko dokoła drżéć zaczęło.
Drżały liście na drzewach i kwiaty na łodyżkach, drżała woda na jeziorze i ostatnie promienie słońca drżały na wodzie, cóż dziwnego że i Leon zadrżał, a podobno i Zosia nie mogła się oprzéć temu.
I ona drżała.
— Prawda pani, jak tu pięknie, jak to wszystko co widzimy, zachęca do życia, jak daje nam uczuć jakiś nieokreślony a roskoszny przedsmak szczęścia.
— Zdaje mi się, że odkrywam w panu poetę, a doprawdy nie uważałam dotychczas tego przymiotu w panu.
— Kto z nas nie jest poetą, mając przed oczami samo piękno?
— Czy je pan w téj trawie i wodzie znalazłeś? winszuję gustu, pańskie piękno jest zielone i zimne.
— Znalazłem je i znajduję i w wodzie i w trawie i w słońcu i tu obok siebie...
— Gdzie?
— Tu — mam je tuż przy sobie — oto jest; — to mówiąc ujął jéj rękę...
— Czy to komplement wystosowany do méj rękawiczki? jeżeli tak, to dziękuję w imieniu rzemieślnika, który ją uszył...
— Panno Zofio, pocóż te żarty?
— Żart żartem mam zwyczaj odpłacać.
— Więc pani wątpisz...
— Ja nigdy nie wątpię, owszem mam pewne i głębokie przekonanie, że człowiek z pańską nauką i wykształceniem, nie będzie się zachwycał ani trawą, ani rękawiczką, ani nawet ręką..... jeżeli więc mówi coś podobnego, to albo żartuje, co jest zabawném, albo téż udaje, co znowuż jest podstępném. Mojem zdaniem i jedno i drugie nie przynosi panu zaszczytu...
— Więc pani nie przypuszcza, że można ofiarować komuś przyjaźni swojéj...
— Owszem, przypuszczam...
— Cobyś więc pani uczyniła, gdybym przyszedł do ciebie z podobną ofiarą...
— Przyjęłabym ją, z dobrodziejstwem inwentarza.
— To i tak wiele, a gdybym pani ofiarował coś więcéj nad przyjaźń.
— Zrzekłabym się téj ofiary na rzecz istoty, któraby nią uszczęśliwioną być mogła.
Leon zamilkł.
— Jak się panu podoba ostatni artykuł w Revue des Deux‑Mondes o odkryciach poczynionych w Afryce?
— Wybacz pani, lecz nie jestem w téj chwili zdolny do myślenia ani o literaturze, ani o odkryciach.
— A — przepraszam — sądziłam, że mówię z mężczyzną...
— Była chwila, iż zdawało mi się, że idę obok kobiety.
— A idziesz pan obok szatana! — macie tylko dwa porównania dla nas: albo anioł, albo szatan. Repertuar nie grzeszący obfitością.
— Zdawało mi się, że mogę z panią mówić na seryo.
— Owszem, słucham pana, zastrzegam sobie tylko, ażeby rozmowa pozbawioną była idealnych porównań i wykrzykników, żeby szła wprost do celu i nazywała rzeczy po imieniu.
— Zgoda.
Strona:Klemens Junosza - Fragment z dziejów jasnowłosej główki.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.