Strona:Klemens Junosza - Galopada.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

tych łagodnie, miała maleńką brodaweczkę, z czem było jej bardzo ładnie...
Brońcia siedzi w ogrodzie pod cieniem rozłożystego kasztanu; niedawno przestał deszcz padać, słońce przegląda się z ukosa w dużych kroplach wody, zawieszonych na liściach, w powietrzu woń prześliczna, ptaki otrzepują skrzydła po deszczowym prysznicu, a psiak młody przed domem, kręci się w kółko, goniąc za własnym ogonem, niby za ideałem.... psim...
Idźmy do Brońci...
Niestety, spóźniliśmy się, — towarzysz jej, wysmukły z ogorzałą twarzą młodzieniec podaje jéj rękę i oddala się powoli. Brońcia zostaje w zamyśleniu, a pan Jan, pstrząc na tę scenę z otwartego okna, uśmiecha się, zaciera ręce i puszcza z fajki takie kłęby dymu, jakby chciał na jego skrzydłach sinawych rozesłać wieści o swych marzeniach, aż po granice powiatu całego...
Łzy błyszczały w oczach dziewczęcia, chmurka osiadła na czole... lecz raptem z szerokiego liścia kasztanu spadła duża kropla zimnej wody, uderzyła w jasne czoło Brońci i przerwała marzenie...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Teraz powiem Wam bajkę.
Było sobie trzech braci, ma się rozumieć, dwóch mądrych a jeden głupi. Mądrzy, dlatego może właśnie że mądrzy, przenieśli się do lepszego żywota, głupi został sam jeden na świecie...
Nie zupełnie sam jeden, bo z dużym, chociaż dobrze już przez mądrych braci nadszarpanym, majątkiem...
Na imię było mu Alfred, czterdzieści parę lat gniotło mu ramiona, włos przerzedził się trochę i przypruszył siwizną, twarz szeroka, pełna, bez zarostu, wyrażała zadowolenie z siebie i ozdobiona była zawsze owym uśmiechem impertynencko-ckliwym, właściwym ludziom tego gatunku co Fredzio...
Ciechocinek wrzał życiem... ciechocińskiem prawdziwie.
Pod tężniami chodziły piękne panie i dzieci postrojone jak lalki, a wśród tego wieńca żywych kwiatów wyróżniała się pani Janowa, niby olbrzymia piwonia o liściach jedwabnych, a obok niej powszechną uwagę zwracała Brońcia. Wszystkie oczy śledziły za nią, a między innemi nie mogły jej także nie zauważyć małe, przymrużone oczy Fredzia.
Biegały one wszędzie za piękną kujawianką, śledziły ją na każdym kroku, rano na wodach, po obiedzie pod werendą gościnnego domu pana Millera, pod tężniami wieczorem, nie dawały im spoczynku i wytchnienia aż dotąd, dopóki pewnego pięknego południa właściciel ich nie złożył wizyty.
Przyjęto go bardzo grzecznie i uprzejmie. Pan Jan, z otwartością prawdziwie kujawską, wyspowiadał się przed nim, że przed trzema laty skołowaciał mu najpiękniejszy baran, sas rodem; że mu zaraza padła na kartofle i że chłopi robią ogrome szkody w łąkach.