Nie przypisuję tego ludziom, ani otoczeniu tamtejszemu; ludzie byli dobrzy, otaczali mnie życzliwością i szacunkiem — ale pomimo tego coraz częściéj przypominała mi się wioska rodzinna, biały bocian na stodole, karłowate, pokrzywione wierzby, szumiące nad wodą.
Smutno mi było bez nich, dusza rwała się do naszych łanów szerokich i do łąk zielonych, do ciemnych borów i tych wioseczek biednych, kryjących się w zakątkach ustronnych. Zacząłem doznawać tego strasznego cierpienia, które się nazywa nostalgią, stałem się melancholiczny, posępny, stroniłem od ludzi.
Na stanowisku, które zajmowałem, przebyłem lat sześć. Dzięki staraniom, udało mi się nareszcie uzyskać tranzlokacyę do stron rodzinnych. Czyż potrzebuję ci opowiadać, z jaką radością, z jakim dziecinnym zachwytem tam dążyłem? Zapomniałem już o Andzi, zapomniałem o wszelkich smutkach i tęsknotach, i podążałem lotem ptaka tam, dokąd mnie serce ciągnęło...
Stary nalał sobie świeżą szklankę piwa, pociągnął z niéj i rzekł cichszym, spokojniejszym głosem:
— Tu uśmiechnęło mi się znowuż szczęście... tym razem prawdziwe... Bywałem w domu pewnego niezamożnego urzędnika, który miał córkę Helenę... Pokochaliśmy się spokojnie, bez uniesień i przysiąg — i ona została moją żoną. Była to kobieta zacna, światła i poczciwości nieopisanéj. Stworzyła mi téż raj na ziemi. Mała pensya, którą jako nauczyciel gimnazyum pobierałem, wystarczała jednak na skromne potrzeby domowe — nie znaliśmy téż biedy, ani niedostatku; a kiedy nam jeszcze przybył syn, to już szczęście granic nie miało. W tém dziecku widziałem największego filologa przyszłości. Nieraz, gdy leżał w kołysce, recytowałem mu z pamięci Homera, i on uśmiechał się, albo krzywił, stosownie do treści poematu.
Żyliśmy szczęśliwi, a dnie upływały nam cicho, jednostajnie, równo, płynęły jak woda w małéj rzeczułce, czysta, niezmącona niczém.
Ale, jak ci powiedziałem, terra est globosa, po jéj powierzchni kulistéj stoczyć się tak łatwo...
Straciłem miejsce — i od téj chwili źródło mojego zarobku wyschło... ten sam los spotkał mego teścia i rozpoczęły się dla nas obu ciężkie dnie walki o byt, o życie. W dodatku
Strona:Klemens Junosza - Globosa.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —