z twarzyczki mojéj żony zaczęły znikać rumieńce, białe jéj rączki szczuplały i żółkły. Lekarze radzili wzmacniające pokarmy i cieplejszy klimat!... Przyznam ci się, żem nie słyszał jeszcze nigdy bezecniejszéj ironii! Dostałem bardzo licho płatne zatrudnienie w szkole prywatnéj, licho płatne i nieregularnie, gdyż szkoła sama utrzymać się nie mogła, nieustanny deficyt był w jéj kasie.
Był to jednak dopiero początek moich ciężkich zmartwień. Mój Staś, mój śliczny chłopiec, mój jedynak, który niemowlęciem prawie odczuwał boską harmonię heksametru — zaziębił się, chorował dni kilka i... umarł... Czyż mam ci opisywać mój żal, tęsknotę? Czy ty wiesz, co to znaczy zagrzebać w ziemi wszystkie nadzieje, uczucia, dumę swoją?... Stało się... Nie mogłem nawet płakać. Suchym, bezmyślnym wzrokiem patrzyłem, jak twarde bryły ziemi spadały na białe wieko trumienki, jak zasłaniały ją przede mną... Jedna nić, wiążąca mnie ze światem, pękła... pozostała druga, krucha, rwąca się, wątła — gdyż zdrowie mojéj żony upadało z dniem każdym, a leczyć nie było za co. Dawałem korepetycye po domach prywatnych, nocami przepisywałem akta dla regentów i adwokatów — sypiałem po kilka godzin na dobę zaledwie... lekarz nie wychodził z domu, coraz to nowe lekarstwa trzeba było kupować. Wyprzedało się wszystkie zbytkowniejsze sprzęty, futra, dywany, fortepianik poszedł między ludzi... ale wszystkie te ofiary nie mogły powrócić życia umierającéj... Skonała na moich rękach... a ja oszalałem. Potłukłem okna w domu, poszarpałem na sobie ubranie, podobno musieli mnie związać, ale ja tego nie pamiętam. Wiem tylko, że przez dwa lata byłem w szpitalu i wyszedłem ztamtąd zestarzały, apatyczny, obojętny na wszystko... Uznano, że nie będę ludziom szkodliwym i że mam prawo umierania z głodu na wolném powietrzu.
Lecz ja nie chciałem korzystać z tego prawa — i, jak widzisz, żyję.
Straciłem złudzenia, stanowisko, pociechę, szczęście!... straciłem zacną towarzyszkę życia; alem nie stracił tego, czego mnie nauczono — nie straciłem przekonania, że nie godzi się być nikomu ciężarem. Daję więc lekcye biednym, bardzo biednym uczniom, za marne wynagrodzenie, a to starczy mi na kawałek chleba, kąt na poddaszu i butelkę piwa na wieczór...
Strona:Klemens Junosza - Globosa.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —