I oto tak, jak ci powiedziałem —
Czekam spokojnie, aż się całkiem zetlę,
A za mym śladem wlokę dymy sine.
Za lekcye płacą mi nędznie — powiadają, że stary czasem sprawę zapija, że szuka pocieszenia w kieliszku. Wierz mi, że więcéj w tém przesady, aniżeli prawdy; chociaż, żebyś ty wiedział, jak to dobrze, gdy kogo serce boli... gdy komu smutno, gdy żal piersi rozsadza... żebyś ty wiedział, jak to dobrze... zapomniéć choć na chwilę, na krótką chwilę tylko...
Ot, wypowiedziałem ci w krótkości dzieje upadku człowieka, który jednak żywił jakieś nadzieje za młodu... Co robić... ziemia jest kulista, łatwo się po jéj powierzchni stoczyć... kulista, mój kochany... globosa...
Bądź zdrów, pójdę do swéj izdebki na poddasze, kawałek Homera przeczytam i usnę...
Jutro, o zwykłéj godzinie, rano, ujrzysz mnie kroczącego do kościoła... Jeżeli zechcesz pogawędzić ze mną, to zapukaj do okna — stawię się o oznaczonym czasie do kominka i kufelka piwa... A jeżeli którego dnia nie zobaczysz na ulicy dziada w granatowym płaszczu — to już nie pytaj o niego, lecz westchnij za jego duszę...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Upłynęło dwa tygodnie i nie zauważyłem, żeby profesor dążył ku kościołowi, jak zwykle. Zaniepokojony udałem się do jego izdebki — była zamknięta na kłódkę.
Zszedłszy na dół, zapytałem stróża, co się dzieje ze starym.
— Zmarło się biedakowi — rzekł stróż, opierając się na miotle, — coś bez dzień tylko chorował i po wszystkiém... Pochowali go rankiem. Odprowadziłem go na cmentarz i zmówiłem pacierz za jego duszę. Biedny miał pogrzeb, chudzina, bo i majątku nijakiego nie ostawił. Było tam trochę papierzysków i ksiązcysków, to gospodarz przedał za komorne. Żydy dały cościć po dziesiątce za funt... a i tak jeszcze do komornego pół rubla brakowało!!!