Strona:Klemens Junosza - Globosa.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.
—   53   —

przeznaczone. Gdybym był wiedział, to kto wie, czy nie uciekłbym przed tém szczęściem do lasu. Ale z ojcem żartów nie było. Sprowadzili z miasteczka żyda, który mi uszył ubranie, i kazali siadać na wózek...
Po raz pierwszy w życiu opuszczałem wioskę rodzinną, po raz pierwszy ujrzałem miasto, które mi się wydało straszném, wielkiém, imponującém... Bałem się tego świata, w który mnie wprowadzono, bałem się nauczycieli, bałem szkoły — a na kolegów spoglądałem zpodełba, jak mały wilczek z lasu porwany i na łańcuch wzięty... Ojciec odjechał do domu — a ja zostałem sam pomiędzy obcymi. Zamiast pól, łąk i lasów, miałem tylko przed oczami bruk twardy i nagie ściany kamienic... zamiast świegotliwych ptasząt i motyli barwnych — czarne, zimne litery, z których jeszcze nieumiejętna głowa niewiele mogła wykrzesać. Z czasem jednak ułożyło się to jakoś, a chociaż tęskno było, choć serce rwało się do wioski, do swobody, do pola, jednak pierwsze trudności przełamało się i tajemnice książkowe przestały być dla mnie zagadką...
Nie będę ci opowiadał długo historyi mego szkolnego życia... Od piątéj klasy szedłem o własnych siłach, ukończyłem gimnazyum jako jeden z lepszych uczniów — ale przez ten czas oboje moi rodzice pomarli, gospodarstwo objął opiekun, zostałem na świecie sam jeden wobec pytania: co robić? jak pokierować się daléj?... Poczciwy dyrektor, który bardzo mnie lubił i znał moje położenie, zawołał mnie do siebie i w długiéj rozmowie przedstawił mi różne drogi, jakiemi człowiek młody może dochodzić do stanowiska w świecie. Początek już zrobiony. Wyszedłszy z rodzinnéj, cichéj wioseczki, wspinałem się powoli po powierzchni téj ziemi kulistéj i, bądźcobądź, stałem już znacznie wyżéj, niż punkt, z którego wyszedłem. Teraz trzeba się wspinać jeszcze wyżéj, wciąż wyżéj... i tak ciągle aż do końca życia... Nie myślałem wtenczas, że bywają także ruchy wsteczne i że po téj powierzchni kulistéj tak łatwo stoczyć się można w dół... nizko, coraz niżéj... i potém wciąż już upadać... siłą własnéj bezwładności tylko... Nie myślałem o tém, — bo któżby myślał smutnie, mając przed sobą przyszłość, będąc młodym, zdrowym, silnym i pełnym wiary w swą siłę!?... Opiekun dał mi kilkadziesiąt rubli i z wielką chęcią pozwolił jechać w świat szeroki, a dyrektor szkoły zaopatrzył mnie w listy do swych przyjaciół profeso-