rów — i oto stałem się studentem filologiem, pełnym nadziei na przyszłość. Wszedłem w kółko wesołéj, bujnéj młodzieży i uczułem, że mam skrzydła orle u ramion, a Jowiszowe pioruny w myśli... Boże! cóż się działo w tych głowach, jaki się w nich dziwny ferment wyrabiał!... Tworzyliśmy najdziksze teorye, ale téż i wierzyliśmy w nie święcie. Był w nas ogień, szlachetny ogień zapału... miłości... O czém nie mówiliśmy na zebraniach! jakich reform nie dokonywaliśmy przy kuflu pieniącego się bawara!?... Tam cały porządek społeczny wywracaliśmy do góry nogami... Niechby kto spróbował nam powiedziéć, że jesteśmy w błędzie — miałby się z pyszna!... Powywracawszy wszystko na ziemi, wspinaliśmy się wyżéj — chcieliśmy reformować niebo... Co się w tych głowach działo!?
— A dziś... — rzekł po chwili przestanku i dłuższego namysłu — a dziś... to wszystko wyszumiało, wyfermentowało się, to już ludzie poważni, spokojni, patrzący na burzliwy ferment młodości tak spokojnie, jak ongi starzy profesorowie na nasz mózgowy ferment spoglądali. Chciéj mi wierzyć, że ja nie byłem w tém zgromadzeniu ostatni, a przytém tę jeszcze miałem nad kolegami wyższość, że gdy oni mniéj uczęszczali na wykłady, ja nie opuściłem żadnéj lekcyi — i łudziłem się tą słodką nadzieją, że po ukończeniu kursów będę się przygotowywał na profesora gramatyki porównawczéj, że otrzymam stypendyum, pojadę za granicę, a wystudyowawszy przedmiot doskonale, stanę na świeczniku jako luminarz nauki i pokoleniu przyszłemu przewodniczyć będę... Spełnieniu tych śmiałych marzeń nie stało nic na przeszkodzie, przeciwnie, zwierzchność uniwersytecka widziała we mnie jednego z tych wdzięcznych synów almae matris, na którego ziarno nauki padło jak na grunt dobry... Stypendyum miałem prawie pewne, złoty medal za rozprawę lingwistyczną otrzymałem. Niestety, widocznie nie sądzono było, aby te piękne plany urzeczywistnić się mogły. Zapytasz zapewne: dlaczego? Dlaczego?... a powiedz mi, dlaczego człowiek w piersi ma serce, dlaczego widok ładnéj twarzyczki może mu zasłonić najpiękniejsze, najszczytniejsze życia horyzonty? Niestety, sprawdziłem to na sobie. Powiadam: niestety, nie dlatego, żeby mi żal było zmarnowanych marzeń i nadziei... bo kto wie, czy nie lepszém jest ciche, spokojne życie wioskowe — takie, jakie rodzice moi prowadzili, — ale dlatego powiadam: nie-
Strona:Klemens Junosza - Globosa.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —