Strona:Klemens Junosza - Goście.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.
GOŚCIE
(OPOWIADANIE PANA ROCHA).


Znam ja go oddawna, bo odkąd żyję na świecie.
Będąc dzieckiem, spotykałem go w domu moich rodziców; później zaś, gdym dorósł i własne ognisko rodzinne rozniecił, miałem nieraz zaszczyt przyjmować go u siebie.
Szczerze mówiąc, nie lubiłem i nie lubię tego jegomości, jest to albowiem blagier zawołany, kłamca, jakiemu równego świat nie widział; nie było zdarzenia, aby kiedykolwiek słowa dotrzymał, a jednak, pomimo tego wszystkiego, gdy miał przybyć, robiłem na jego przyjęcie przygotowania nadzwyczajne.
Cały dom wtenczas był w ruchu. Jejmość wydobywała co najcieńszy obrus, najładniejsze szkło i zastawę, najlepsze przysmaki ze spiżarni; córki porządkowały i przyozdabiały mieszkanie, a ja, stękając, bo mi już po schodach przyciężko, udawałem się do piwnicy, w celu wyszukania jakiej butelki.
Wydobywało się tedy co najstarszy miód własnej roboty, doskonały „Sauterne“ z agrestu, to lub owo, ale zawsze coś. Nie ma zwyczaju, żeby takiego pana na sucho przyjmować.
Nieraz przychodziło mi na myśl pytanie: Po co ja się dla tego gałgana fatyguję i wydatki ponoszę? Dlaczego jejmość moja biega ciągle, od kuchni do spiżarni, od spiżarni do pieca, po co się męczy, gniewa i studyuje księgi „sekretów“ gospodarskich? Czy nie lepiej pogasić światła w oknach, bramę zamknąć, psy pospuszczać z łańcuchów.