Niech marznie na dworze, albo niech szuka gościny w karczmie u arendarza.
Nigdy, nigdy jednak nie wykonałem pogróżki i jestem pewny, że gdybym go nie przyjął, toby mi później czegoś brakowało, przez długi czas nie zaznałbym spokoju, nie roześmiałbym się, nie rozweselił na chwilę.
A więc, niech go tam! Niech przybywa, niech ma przyjęcie uczciwe, niech wie u kogo gości!
Jaśniały tedy światła w oknach, na kominku płonął ogień, stół zastawiony czekał na biesiadników; brama była szeroko otwarta, psy na uwięzi.
Wszystko gotowe, a ja, wstyd się przyznać, ja stary, doświadczony, ja, com sobie tyle razy postanawiał, że będę niedowierzający i chłodny, ja... wychodziłem na ganek i wytężałem wzrok, usiłując dostrzedz, czy ich nie widać na grobli.
Stałem na ganku, z gołą głową, podczas chłodnej nocy zimowej. Śnieg pokrywał pola białym całunem, w górze migotały gwiazdki blade, a dokoła, gdzie spojrzeć, blisko i daleko, czerwone światełka z pałaców, dworków, z chałup wieśniaczych. Wszędzie snać spodziewano się gości.
Mówię — gości, gdyż trzeba wiedzieć, że ten łobuz sam nie jeździ, ale towarzyszy mu zawsze jejmość, elegancka, wyfiokowana, wyperfumowana, w różowej sukni, uśmiechnięta, mająca dla każdego przyjemne słówko na ustach, a taki dziwny sposób obejścia, że wszyscy garną się do niej.
Gdy starzec ją widzi, prostuje się i siwego wąsa podkręca, dzieci w rączki klaszczą, a kobiety, jak ją między siebie wezmą, to się nacieszyć nie mogą.
Filut baba, bo filut, ale niech-no się do kogo przysiądzie, niech-no się do niego uśmiechnie, to ten wnet o wszystkich troskach zapomni i choćby był skwaszony, jak najtęższy ocet, przecież twarz rozjaśni i rozraduje się chociaż na chwilę.
Strona:Klemens Junosza - Goście.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.