z gnojem, ale szlachetny rumak dosiadany przez dzielnego jeźdźca, nie ukazywał się wcale... i pani wracała do domu smutna, zniechęcona do życia, rzucała się na kozetkę i znowu zapadała w marzenie.
Żeby chociaż stało się coś nadzwyczajnego, żeby wybuchnął jaki gwałtowny pożar, albo powódź, żeby ją koń ponosił, a jaki szlachetny młodzian ocalił jéj życie, kto wie czy wówczas, bez względu na następstwa, nie oddałaby mu serca spragnionego miłości.
Ale pożaru nie było, staw po którym chlapały się kaczki, ani myślał wylewać, a rumak dosiadany zazwyczaj przez panią Helenę, kształtami tylko różnił się od wołu, gdyż duszę miał jeszcze bardziéj powolną i jeżeli się zapalał, to chyba tylko... do owsa.
Uderzony ostrogą, opędzał się ogonem w przekonaniu, że go mucha atakuje.
Trudno więc było o romantyczną przygodę, siedząc na zwierzu obdarzonem tak klasycznie spokojnym temperamentem.
Ale w zimie nawet niebo nie bywa ciągle zasłonięte szaremi chmurami, zdarzają się przecież dni, w których słońce wychyla złocistą swą głowę i chociaż na krótko, ukaże swe promienie jasne. Tak też i w monotonném życiu pani Heleny zaszła pewna okoliczność, którą możnaby przyrównać do zielonéj oazy na puszczy...
Do jednego z sąsiadów przybył kuzyn, człowiek bardzo młody, bardzo przystojny i bardzo romantyczny.
Prześlicznie deklamował i umiał mnóstwo ładnych wierszy na pamięć.
Bywał też często w Czortowie i pani Helena znajdowała wiele przyjemności w towarzystwie tego młodego Werthera.
Opowiadał on jéj dużo o swojej dawnéj miłości, o sercu strzaskanem przez wiarołomną narzeczonę. Mówił chwilami jak Bayron, był rozczarowany, zwątpiony, nie wierzył już w Boga, w ludzi, a najbardziéj nie wierzył w kobiety, których serca miały być podług niego przybytkiem obłudy i fałszu.
To wszystko słyszała pani Helena podczas przechadzek po cienistych alejach ogrodu, podczas przejażdżek konnych, lub miłych wycieczek łódką po jeziorze, podczas których księżyc kąpał w wodzie swą twarz czerwoną, pyzatą, zaledwie obudzoną ze snu.
Nieraz mówił on do niéj, że chciałby znaleźć śmierć w spokojnéj toni modrych wód, a przytém z niewypowiedzianym urokiem przechylał się przez krawędź wątłéj łodzi.
Wówczas ona patrzyła w twarz jego bladą, uśmiechniętą ironicznie, na
Strona:Klemens Junosza - Guwernantka z Czortowa.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.