Wreszcie oczekiwany sygnał nastąpił, któryś z panów biegły w sztuce rozbijania klawiatury, usiadł do fortepianu i zagrał walca.
Pan Leon z czupryną na wolę wichrów rozwianą, zbliżył się do gospodyni domu i objąwszy gibki jéj stan (nie bez pewnéj trudności), puścił się z nią w wir tańca, co mu się udawało o tyle, o ile artysta-amator nie poprawiał się i nie przerywał staroświeckiéj melodyi.
Daléj wszystko już dobrze poszło, bo zazwyczaj tylko początek trudny bywa.
Pary suwały się po salonie, kręcąc się w kółko i wykonywając owe pas tak pełne gracyi i wdzięku, a co najważniejsza, głębokości pomysłu.
Przyroda różnie umieszcza zdolności, malarzom daje talent do rąk, poetom do głowy, tancerzom zaś umieszcza go w butach, zapewne na to, aby ludzkość była napełnioną zdolnościami od góry aż do samego dołu.
Pani Helena zauważyła, że nauczycielka, jak na nauczycielkę, tańczy za wiele, zbliżyła się więc do niéj z najsłodszym w świecie uśmiechem, prosząc aby była łaskawa co zagrać.
Tłómaczyła się, że pan Stanisław gra tak fatalnie, że niepodobna tańczyć i prosiła o mazura... wiedząc dobrze, że narodowy ów taniec, przy pomyślnym składzie okoliczności, potrwać może ze dwie godziny, a tém samém osobę grającą na dwie godziny wyłączy z towarzystwa.
Tak się téż i stało.
Mania zaczęła grać, a pani Helena ochoczo skakała w pierwszą parę z jakimś bardzo wąsatym szlachcicem, któremu zapewne po śmierci stolarze postawią pomnik za rozbijanie posadzek.
Ale jak w każdém nieszczęściu jest szczęście, tak téż naodwrót i w szczęściu nieszczęście się mieści.
Pozujący na Bajrona pan Leon, nie chciał tańczyć, pomimo dość wyraźnych nawet zaproszeń ze strony piękniejszéj połowy towarzystwa.
Pomimo tego nie nudził się.
Stanął przy fortepianie za krzesłem panny Maryi i rozpoczął z nią bardzo ożywioną rozmowę.
Oczy jego zajaśniały blaskiem, twarz ożywiła się, zniknął z niéj wyraz melancholii i smutku.
Mogło się zdawać, że młody ten i rozczarowany marzyciel, nagle pogodził się z losem, wyobraził sobie, że życie ostatecznie jest możliwém, wreszcie uwierzył w Boga, w ludzi i w szafirowe oczy.
Można sobie wyobrazić cierpienia pani Heleny.
Szlachetne cienie Sophoklesa i Szekspira! dwóch największych dramaturgów świata!! Wy, którzy niegdyś malowaliście przed ludźmi serca miotane największą rozpaczą, walczące z nieubłaganem fatum, w zapasie z którem słaba istota ludzka zawsze upaść musiała! wy, którzy bohaterkom waszym kazaliście cierpiéć i w grozie tragicznéj dawaliście im do ręki miecz albo truciznę, wy byliście zazwyczaj łagodniejsi w pomysłach, aniżeli los w rzeczywistości.
Bohaterki wasze padały złamane brzemieniem miłości, ale padały w otoczeniu poważném, groźném: serca pękały im na grobach ukochanych, albo też dusze wypływały ze łzami przelewanemi samotnie... a pani Helena?!
Jéj serce pękało, jedyny jasny punkcik który błysnął jéj niegdyś na czarnym horyzoncie monotonnego życia, znikał, rozwiewał się jak mgła poranna, jedyny bohater znaleziony w tém
Strona:Klemens Junosza - Guwernantka z Czortowa.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.