Było cicho i parno na świecie.
Gwiazdy jaśniały na tle czystych niebios, tylko z zachodu czarna chmura wychylała złowrogo głowę ustrojoną w jakąś potworną czapkę, o kształtach nader dziwacznych i fantastycznych.
Wiatr ustał zupełnie, wysmukłe topole przydrożne stały nieruchomie, tylko płaczące brzozy szeleściały gałązkami leniwie, szemrząc coś niewyraźnie i cicho.
Z wiosek rozrzuconych dokoła dolatywało szczekanie psów, ale w chatkach nie migotały już światełka, znać, że noc głęboka ułożyła do snu spracowanych mieszkańców.
Po gościńcu toczył się wózek węgierski, zaprzężony w dwa chude konie fornalskie.
Chłopak drzemał na koźle, a kiedy koło stuknęło mocniéj, to budził się ze snu, ćwiknął rumaki kilkakrotnie biczem i zasypiał da capo.
Na wózku siedziała młoda osoba otulona lekkim płaszczykiem, obok niéj zaś znajdowała się walizka i białe zawiniątko obwiązane szpagatem.
Zdawało się więc i bardzo słusznie, że dwa gniade habety nie były w tym razie obładowane zbytecznym ciężarem.
Lecz pozory mylą.
Na tym wózku znajdował się cały majątek panny Maryi, wszystko co posiadała z dóbr tego świata, wszystko co mogła zapracować przez dwa lata praktyki w twardym nauczycielskim zawodzie.
Tu była jedyna jéj sukienka od parady, parę sztuk bielizny i drobiazgów, parę książek, kilka fotografii, listów i ze trzy ruble w gotowiźnie.
Wreszcie była i ona sama na tym wózku, to znaczy, że była para ślicznych oczu, złote warkocze, ładna figurka, małe rączki, znajomość kilku języków i gry na fortepianie, tych nieodzownych przymiotów, bez których niewolno się obchodzić porządnéj pannie, nawet na Podlasiu, na tém zapadłem, oddaloném od świata Podlasiu, gdzie inteligentna populacya używa jeszcze świec łojowych i szczypców do obcinania knotów.
Młoda osoba o któréj mówimy, jechała w głębokiem milczeniu, bo i do kogóż miała się odzywać?
Wasil drzemał na koźle, a prócz Wasila, nie było w danéj chwili żywéj istoty.
Można było rozmawiać wzrokiem z gwiazdami, z chmurą która rosła, odbywając coraz nowe przemiany: to czyniąc się podobną do jakiejś dzikiéj bestyi, to do wielkiego ptaka wyciągającego skrzydła w przestrzenie.
Droga była piasczysta, ciężka, konie wlokły się powoli, leniwie, noga za nogą.
Nic nie ma nudniejszego nad taką podróż w nocy, w okolicy zupełnie nieznanéj, obcéj; notabene jadąc do obo-
Strona:Klemens Junosza - Guwernantka z Czortowa.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.
I.