W jadalnym pokoju był już i pan Kalasanty z fajeczką i pani i ekonom i dzieci i nawet ciocia ze słoikiem konfitur w ręku.
— Kto to jedzie? kto to może jechać? — pytali jedni drugich.
Przypuszczenia były różne. Pan Kalasanty, który wierzył w uśmiechy fortuny i trzymał zazwyczaj pół losu na loteryi, sądził że to sztafeta donosząca o wygraniu wielkiego losu.
Ekonom nie zaprzeczał temu, ale zarazem dodał, że i sekwestrator ma zwyczaj jeździć także pocztowemi końmi.
Na wzmiankę o sekwestratorze pan Józef się skrzywił, jakkolwiek bowiem z natury był bardzo gościnny, jednak co do sekwestratorów i komorników, nie miał nigdy szczególnéj predylekcyi...
Najmniéj spodziewanem było przypuszczenie pana Jana.
— Kochana Helenko i ty mój Józiu — rzekł z pewnem zakłopotaniem — nic wam dotychczas nie mówiłem o tém że jestem żonaty...
— Co, ty? żonaty? — zawołali oboje razem.
— Tak jest, od pół roku — ożeniłem się z osobą piękną i bogatą, ale nie uwiadomiłem o tém nikogo, gdyż zależało mi na tém, żeby fakt ożenienia się nie nabrał rozgłosu, przynajmniéj aż do śmierci jéj dziadka mieszkająjącego w Warszawie, który się temu małżeństwu sprzeciwiał. Otóż ja myślę, że moja małżonka, nie zadawalniając się wymianą listów, goni mnie aż tutaj...
Nie dokończył, gdyż bryczka zaturkotała przed gankiem i do pokoju, otulona w piękne i kosztowne futro, wpadła młoda osoba, żywa, piękna, zgrabna i rzuciła się na szyję Jasiowi.
— Przedstawże mnie swojéj siostrze — mówiła bardzo prędko, zrzucając z siebie chustki, chusteczki i futro — bo gotowa pomyśleć, że ma przed sobą jakąś waryatkę, pędzącą kilkadziesiąt mil po to, aby wydrzeć brata z objęć siostry.
W pół otworzonych drzwiach od sali stała Mania, przypatrując się téj scenie, blada, nieruchoma, z oczami obłąkanemi prawie.
Zdawało jéj się, że odchodzi od zmysłów, ale to trwało niedługo.
Przesunęła ręką po czole jakby chciała spędzić ztamtąd jakąś myśl bolesną i pewnym, równym krokiem, poszła do swego pokoju.
Nie zemdlała, nie płakała, gdyż są boleści, w których łzy kamienieją i jak głazy spadają na dno serca.
Wymówiła się bólem głowy i nie przyszła na herbatę, powodowana uczuciem wysokiéj, szlachetnéj delikatności...
Nie chciała obecnością swoją żenować człowieka, który z niéj przed chwilą w sposób tak bolesny zażartował.
W godzinkę późniéj jednak zapukała do pokoju pana Kalasantego.
Zdziwił się niepomiernie ów szlachcic ujrzawszy ją u siebie — ale zdziwił się jeszcze więcéj, kiedy poprosiła go o konie do kolei na jutro rano i zarazem o uwolnienie od obowiązków.
Musiała się uciec do kłamstwa — powiedziała, że siostra jéj jest konającą, że cierpi na chorobę piersiową i że pragnie zobaczyć się z nią po raz ostatni...
Zżymał się pan Kalasanty, sprowadził żonę — perswadowali oboje, grozili nawet — ale ostatecznie cóż było robić.
Mania jako wynagrodzenie za zawód oddawała swą pensyę — ale pan
Strona:Klemens Junosza - Guwernantka z Czortowa.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.