Sowie oczy i jastrzębi nos madame de Cornichon, nie utraciły ani trochę wdzięku — z tuszy nie ubyło ani jednego łuta wagi.
Szanowna dama jak zwykle prowadziła swój proceder, ciesząc się zaufaniem licznych klijentów i klijentek.
Ozdobiła swój apartament, sprawiła zielonym aksamitem obite meble, konsole, dywany i lustra.
Siedząc na zielonéj kanapie, wyglądała jak ugotowany rak w pietruszce. Przechylała głowę w tył i patrzyła w lustro, jakby to lustro mogło jéj co innego powiedzieć, prócz... impertynencyi.
Rozszerzyła też działalność swą o tyle, że swój, jak mówiła, krwawo zapracowany fundusik, wypożyczała na umiarkowany procencik, nie żądając innéj ewikcyi, prócz słowa honoru i jakiego złotego lub srebrnego fanciku.
Świat rzadko kiedy poznaje się na prawdziwéj zasłudze, to też i o pani Cornichon rozpuszczano złośliwe plotki, w których naturalnie nie było odrobiny prawdy.
Skutkiem tych plotek, matki przychodziły do kantoru coraz rzadziéj z żądaniem przewodniczek dla dzieci, ale za to można było tam spotkać bardzo eleganckich panów, którzy wchodzili do salonu z cygarami w ustach i zacną osobę nazywali bez ceremonii „mamą Cornichon”.
Mama Cornichon była jedyną znajomą Mani w dużem mieście. Od niéj otrzymała miejsce w Czortowie, do niéj też udała się i teraz, żądając wyszukania nowego obowiązku; ale tu spotkał ją zawód.
Miejsc wakujących nie było, nauczycielek nikt jakoś nie żądał — natomiast mama Cornichon zaczęła do niéj przemawiać w sposób bardzo dwuznaczny.
Usiłowała jéj wytłómaczyć, że są młode osoby, które przez zbyt wyidealizowane pojęcia zawiązują sobie los i skazują się na dobrowolną nędzę — że należy się pozbyć pewnych uprzedzeń i zapatrywać się na życie ze strony praktycznéj.
Na poparcie swoich teoryj, przytoczyła jako przykład życie własne; ostatecznie przecież nie zabiła nikogo, nie okradła, a jednak doszła do czegoś i zamierza kupić sobie dom na Lesznie.
Dowodzenie to wywarło ten skutek — że Mania trzasnęła drzwiami i wyszła, pozostawiając mamę Cornichon w najwyższym stopniu oburzoną na niewdzięczność ludzką.
Zaperzona francuzka chodziła długo po salonie, nie mogąc się wydziwić, że jest ktoś, co własną ręką odpycha szczęście i szuka gorzkiego chleba w pracy.
Nazywała Manię gęsią, dziką, parafialną gęsią, upartą, ograniczoną i głupią.
Spodziewała się, że czas i okoliczności dokonają téj zmiany, któréj wymowa jéj dokonać nie potrafiła i że niewdzięczne dziecko wróci pod opiekuńcze skrzydła dobréj mamy.
Ale nie doczekała tego, ponieważ umarła na apopleksyę po wypiciu kilku szklanek pończu, który passyami lubiła...
Przyjechał też niebawem jakiś młody Korniszonek, zlikwidował interesa,
Strona:Klemens Junosza - Guwernantka z Czortowa.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.