paka, wyrywa się psom, i jak koń tabunowy, puszcza się wprost przed siebie, na oślep... Wobec takiego dyabelskiego skoku, upuszczam kordelas i zostaję na grzbiecie rozszalałego zwierza z gołemi rękami. Cóż robić? Ścisnąłem bestyę kolanami, trzymam się karku i pędzę.. Wiecie co, widziałem w mojem życiu dobre konie, bywałem na wyścigach, jeździłem kilkakrotnie koleją żelazną, ale tak wściekłego pędu nie znam. Wiatr szumiał mi w uszach, tchu złapać nie mogłem; czekałem tylko, kiedy bestya wpadnie na drzewo i zabije się wraz ze mną. Na szczęście, wypadł na linię i pędził w prostym kierunku. Widocznie ogromnie czuły na szenkle, bo im bardziej ściskałem go nogami, tem wścieklej wyrywał. Żem zaś ściskał, to nic dziwnego, w takiej sytuacyi! Przejechałem tak z pół mili w jednej minucie, psy zostały w tyle daleko. Moje psy! więc możecie sobie wyobrazić, jak sadził! Rozpacz mnie chwyta, dokąd mnie ta bestya zaniesie?! W tem z bocznej dróżki, na tę samą linię, wprost mnie, wypada drugi dzik, a na nim również taki kawalerzysta jak ja. Przyglądam się, a to Wojciech, gajowy mój. Znaliście go, ten co niedawno umarł, pędzi na dziku i drze się w niebogłosy:
— Panie, ratuj!
— Podaj mi rękę! — krzyknąłem.
I tak, kiedyśmy się mijali, uchwyciłem go za rękę. Dziki przerażone, może jeszcze bardziej niż my obaj, pomknęły każdy w swoją stronę... ja zaś z Wojciechem upadliśmy na śnieg, jak nieżywi. Szczęście, że śnieg był głęboki, bo inaczej połamalibyśmy kości w takim impetycznym upadku... Dziki znalazłem po kilku dniach nieżywe — i zabrałem je do domu, ażeby zachować skóry na pamiątkę. Akurat tak się zdarzyło, że był u mnie tego dnia weterynarz, gdyż dwa woły bardzo zasłabły; korzystając z okazyi zrobiliśmy sekcyę. I cóż się okazało: jeden dzik, zdaje się ten na którym ja jechałem, zdechł po prostu ze strachu, na pęknięcie serca, a drugi ze złości, na skutek wylewu krwi do mózgu. Sekcya zrobiona była przez specyalistę, więc nie ulega żadnej wątpliwości, że dobrze. I myśmy po tej jeździe kwękali: Wojciech przez trzy dni pił wódkę z pieprzem i smarował się okowitą z psiem sadłem, a ja posyłałem po doktora i ten przepisał mi proszki. Nie mówcie, że haftuję, bo to wszystko najszczersza prawda, zresztą przekonajcie się w aptece, tam przecież każda recepta zachowana jest i zapisana do księgi. W każdym czasie sprawdzić można.
Strona:Klemens Junosza - Hafciarz.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —