Strona:Klemens Junosza - Hafciarz.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

chłopu konia zbiedzonego i starego, wartości co najwyżej czterech rubli.
Był wyżeł, z królewskiej psiarni angielskiej, sześć gończych z jakiegoś niemieckiego księstwa, chart na jedno oko ślepy, pochodzący podobno aż z Persyi, dwa jamniki bardzo osobliwej rasy i kilka kundlów.
Gdy pan Ksawery na dziki miał polować, cała ta zbieranina przedstawicieli różnych psich rodów i ras, biegła za nim do lasu i tam, wedle opowiadania swego właściciela, czyniła rzeczy nadzwyczajne.
Pan Ksawery miał szczęście do zdarzeń niezwykłych, ale wówczas tylko, gdy polował sam, lub w towarzystwie swego gajowego Macieja; — gdy było liczniejsze zebranie myśliwych, nic mu się osobliwego nie przytrafiało, chyba nadzwyczajne jakieś pudło, gdyż był gorączka i strzelał prawie na oślep.
— Że też, kochany panie Ksawery, my nigdy nie bywamy świadkami twoich przygód? — mówiono.
— Bardzo prosta rzecz — odpowiadał — nie macie szczęścia. Ja co innego; jeszcze kiedy byłem małym chłopaczkiem, cyganka przepowiedziała mi, że będę żył długo i szczęśliwie, a zginę w późnej starości — od lwa.
— I wierzysz cygance?!
— A naturalnie... Cały świat opiera się na wzajemnem wierzeniu i prawdomówności. Mnie żydzi wierzą, dlaczego ja nie miałbym wierzyć cygance?
— Ale skądże u licha tu, w naszym zakątku, znajdzie się lew, któryby cię pożarł?
— A skąd się zeszłego roku, w lecie, wziął na bagnie wąż boa, który mnie o mało życia nie pozbawił?!
— Boa na bagnie?! No — nie haftuj.
— Nie opowiadałem wam tej historyi? Są, widzicie, wypadki i zdarzenia, o jakich nie śniło się filozofom! Było to w lipcu; nie mając nic lepszego do roboty, poszedłem na kaczki. Wiecie, że nie brak ich na bagnach; strzelałem dużo, zabiłem wiele; zresztą taki już mam zwyczaj, co łup to trup; ile strzałów tyle trupów! Mój Mylord wciąż kaczki aportował i tak się przytem zmęczył, że krople potu ciekły mu po nosie.. Zapędziłem się w sam środek błota, przede mną było oparzelisko, woda... jakby mała