Strona:Klemens Junosza - Hafciarz.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
—   119   —

sadzawka... Znam przecież miejscowość doskonale, tysiąc razy przechodziłem tamtędy. Nagle woda zaczyna się burzyć i kłębić i wychyla się z niej... okropność! Łeb potworny, ślepie roziskrzone, paszcza rozwarta, a w niej widełkowaty język... kolosalna gadzina!
— Wąż?!
— Ale jaki! Gruby, nie powiem jak dąb, ale jak dąbek, a długi! Nad wodą było go z półtora sążnia, a ile w wodzie, tego nie wiem. Ujrzawszy takiego smoka, chociaż nie jestem lękliwy z natury — struchlałem i czułem, że kapelusz mi się na głowie podnosi... Myślę sobie: adieu, panie Ksawery! bądź zdrów, skończone wszystko. Zginiesz marnie jak mysz!.. Ale był to przestrach tylko chwilowy. Szybko zoryentowałem się w położeniu; chwyciłem za strzelbę — i z odległości pięciu, może sześciu kroków, wpakowałem bestyi w otwartą paszczękę cały nabój kaczego śrutu. Gdy się dym rozszedł, potwora już nie było, tylko woda kłębiła się straszliwie, a z oddalenia dolatywało mnie żałosne wycie mego wyżła, który, przerażony snać widokiem strasznej gadziny, uciekł do lasu. Ja, szczerze mówiąc, byłem w takich potach, jak gdybym z łaźni wyszedł. Powróciwszy do domu, wypiłem pięć szklanek herbaty z arakiem i położyłem się w łóżko. To mnie ocaliło, gdyż żeby nie arak, byłbym, jak zapisał, dostał żółtaczki z przerażenia. Nazajutrz poszedłem w to samo miejsce; woda się jeszcze kłębiła. Słusznie mówią, że gady mają twarde życie... To kłębienie się wody obserwowałem jeszcze na drugi i trzeci dzień, oczywiście było ono coraz mniejsze, bo gad tracił siły i życie, konał powoli.
— Trzeba było szukać trupa i wzbogacić nim jakie muzeum...
— Naturalnie, żem szukał, ale nie znalazłem. Prawdopodobnie przez wody podziemne uniesiony został do jeziora i tam go raki zjadły.
— Dziwna rzecz — zauważył ktoś ze słuchających — że w swoich tak licznych przygodach, pan Ksawery nie spotkał jeszcze nigdy na błotach krokodyla...
— Dotychczas nie miałem takiego zdarzenia — odrzekł najspokojniej — ale nie zarzekam się. Są w naturze osobliwości niesłychane. Raz naprzykład, nad brzegiem jeziora, z pod samych prawie stóp, wyrwał mi się żółw tak wielki jak balia, a przynaj-