Strona:Klemens Junosza - Humorysta na partykularzu.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

nie odrzucaj, bo w niej znajdziesz przywileje o jakich się nie śniło filozofom.
Gdy sobie zjednasz zaufanie rusałek, zacznij utyskiwać na złośliwość ludzką i powiedz, że się stałeś ofiarą paszkwilu.
A nawiasem powiedziawszy, rusałki słyną z długości języczków i głębokości uczucia.
Ex re pierwszego przymiotu, opowiedzą ci detalicznie przebieg sprawy rozstrzelanego humorysty, z drugiego zaś względu wskażą ci dokładny adres skazańca, abyś go unikał.
Wtenczas na gruntownych podstawach będziesz mógł powiedzieć, że nie przesadzam.
Jeszcze nie wierzysz?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słuchaj.
Wertowałem przed niedawnym czasem pamiętniki takiego skazańca opinji. Miał on nieszczęście być etatowym humorystą miasta X. nad Y. Był to człowiek ubogi jak nieboszczyk Hiob biblijny, a o mieszkańcach X. nad Y. wiedział akurat tyle, ile żaba o logarytmach. Umieścił kiedyś ramotkę w waszem pisemku i oto przy dźwięku rzniętych i dętych instrumentów, miasto X. nad Y. ogłosiło go za niebezpiecznego humorystę. Z czasem awansował. Zrobiono go pozytywistą, potem nihilistą, wreszcie komunistą. Sypano mu tytuły jak z puszki Pandory. Niezmordowana kongregacja dewotek i plotkarskie stowarzyszenie akcyjne, nie szczędziły prac i starań, aby go unieśmiertelnić. Jednocześnie nazwano czerwonym demokratem i czarnym literatem; a wydawca najmizerniejszego z mizernych kalendarzy proponował mu mizerny zarobek.
Naturalną koleją rzeczy, jako podejrzany, podlegał ścisłej obserwacji.
Nareszcie... na spokojnym horyzoncie miasta X. nad Y. zebrała się chmura. Chmurą były „Kolce“ i grom wypadł z Kolców.
Chciał się usprawiedliwiać, ale widząc próżnemi swoje pod tym względem zachody, dał za wygraną i z pokorą ugiął głowę pod razami obosiecznych... języków.
I była znowu cisza.
Aliści w losy nieszczęśliwego humorysty wplątał się jak Piłat w Credo „Kurjer Świąteczny,“ który go wcale nie mieści na liście swoich korespondentów; a na ciernistej ścieżce kawalerskiego żywota, jak fenomenalna góra, urosła.... pretensja wdowia.
Łzy wdowie!!!!
Oh! do pioruna! drżyj piekło! śmiej się Belzebubie, zgrzytajcie szatany i jędze, bo oto przed wami stanie wyklęty zbrodniarz i będzie miał przy sobie sumienie zbryzgane krwawemi łzami wdowy. To straszny bałwochwalca, który przez całe życie maczał pazur jastrzębi we krwi bazyliszka i na krokodylich skórach spisywał bijografje „sprawiedliwych!!!“
Ciesz się, o piekło! i przyjmij potępioną ofiarę.
Tytularny humorysta z X. nad Y. zdziwił się niepomiernie, zostawszy pewnej Niedzieli zainterpelowany przez plenipotenta ukrzywdzonej wdowy, do której słodkiego imienia ktoś jakiś wierszyk w „Kurjerze Świątecznym“ zamieścił.
O! niewytłomaczona i niepojęta fatalności, co miotasz człowiekiem jak wzburzony ocean łodzią rybacką! Fatalność kazała autorowi wierszyka, aby go dedykował kobiecie noszącej to samo co strapiona wdowa imię. Fatalność kazała za to