Strona:Klemens Junosza - Jeszcze jeden rodzaj Straży Ogniowej.djvu/1

Ta strona została uwierzytelniona.
JESZCZE JEDEN RODZAJ
Straży Ogniowej.


Działo się to niedawno w pewnem zacnem mieście,
Gdzie męże z apetytem beczki piwa niszczą,
Kędy kwitnie dewocja i plotki niewieście,
Gdzie młodzieńcy dla szyku, po ulicach świszczą,
A inteligencja pracuje bez miary,
Od rana do wieczora depcząc trotuary.

Wielka tam była cisza — ab urbe condita,
Nikt tam chrześcijańskiego nie oglądał sklepu,
Tak zwana „sobkowatość“ kwitła znakomita,
I każdy żył samopas jak zając wśród stepu.
Gdy raz półgłowek jakiś wspomniał solidarność,
Obywatele plując rzekli: wszystko marność.

„Vanitas vanitatis et omnia vanitas!
Przecz nam spokojne głowy frasować napróżno,
Iść z toporem do ognia, otóż mi rarytas
I jak jaki kominiarz nieść pomoc usłużną.
Na to się całe miasto zgodziło bez sprzeczki,
A na rynku rozeschłe stały cztery beczki....

Jest to prawda odwieczna, jak mówią mędrcowie,
Że krzepkie duchy słabną, a krzepią się słabe,
A jak prawo odwieczne i stare przysłowie...
Gdzie sam djabeł nie może, tam posyła babę.
Tak się i w mieście onem miało stać niestety,
Że na drodze postępu wzięły prym kobiety.

Na meetingu niewieścim, w piękny dzień niedzielny
Zabrała głos czerwona pani patronowa,
A stanąwszy w postawie szlachetnej i dzielnej
Wygłosiła kontraltem te pamiętne słowa:
„Ponieważ męże nasi, są to safanduły,
„Trzeba, abyśmy spisek przeciw nim uknuły...