nadprzyrodzone zjawisko, jak wróżka z jakiej fantastycznej legendy...
Wówczas uwierzyłem w poezyę naprawdę, a te ciche żale, rozpacze przedstawiane w cudownych pieśniach mistrzów, które uważałem za wytwory podraźnionej wyobraźni, wydały mi się oddźwiękami głosów, odzywających się w mojem własnem sercu.
To co utracamy, wydaje nam się stokroć piękniejszem nad to, co bezspornie i prawnie do nas należy. Raj byłby mniej pięknym, gdyby się w naszem posiadaniu znajdował.
Umieliśmy kochać i cierpieć. Odprowadziliśmy młodą parę na pocztę (kolei jeszcze wówczas nie było), życzyliśmy jej szczęścia — i zdaje mi się że w głosach naszych poczuła łzy.
Ostatni uścisk ręki.. i wszystko się skończyło, sielanka młodości przerwana — nadzieja szczęścia stracona — następowało życie samotne dla nas obu.
Nie szukaliśmy zapomnienia w tak zwanym wirze uciech, ani też, trafiwszy raz niefortunnie, nie kusiliśmy się o skierowanie uczuć w inną stronę.. oddaliśmy się pracy, a życie upływało jednostajnie, miarowo. Było ono regularne jak ruch wahadła zegarowego — a przyzwyczajanie do systematyczności weszło w krew. Zaczęliśmy się starzeć.
Materyalnie było nam dobrze, zajmowaliśmy stanowisko skromne wprawdzie, ale uposażone dostatnio, nie mieliśmy wymagań zbyt wielkich — a jednak życie nasze zaprawne było jakąś goryczą, jakimś cichym smutkiem i tęsknotą niewypowiedzianą.
Unikaliśmy obaj rozmowy o przedmiocie naszego smutku, chociaż wspomnienia nie wygasły w naszych sercach. Powiadam w naszych, bo kochaliśmy, myśleli i czuli jednakowo przeszło lat dziesięć.
Los, który wszystko na świecie łączy i rozłącza, rozdzielił nasze drogi.
Dostałem delegacyę, która miała mnie zatrzymać na prowincyi przynajmniej półtora roku.
Rozłączyliśmy się z Ignasiem, jak dwaj bracia, jakby na długie lata niewidzenia.
Zamieszkałem w miasteczku małem, w okolicy otoczonej ze wszech stron lasami, z których dziś zapewne i śladu już nie ma. W tym zakątku zapoznałem się bliżej z przyrodą. Ja, który przez całe moje życie nie wyjeżdżałem dalej jak do Wilanowa, znalazłem się teraz wśród prawdziwego lasu, bez wydeptanych ścieżek, bez oswojonych sarn i danieli, bez dam używających majówki w towarzystwie młodych elegantów.
Szmer lasu działał na mnie uspokajająco. Poważne dęby i sosny podnosiły myśl wyżej, ku niebu przeglądającemu przez ich konary, ku gwiazdom, co wieczorem zdawały się być jaśniejszemi na czarnem tle boru tonącego w zmrokach.
Pokochałem przyrodę i chcąc z nią być jak najbliżej, stałem się namiętnym myśliwym. Nie dla tego żebym znajdował przyjemność w zabijaniu, lecz dla samotnych przechadzek po lesie, po bagnach, ponad brzegiem jezior ujętych w ramę
Strona:Klemens Junosza - Król sam.djvu/14
Ta strona została skorygowana.