Strona:Klemens Junosza - Kuźnia Wulkana.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego to Orfeusza, kiedy się upije,
Eurydyka piękna grzmoci we dwa kije...

Kaliopo wdzięczna! nastrój-że mi lutnię,
Abym mógł owe opiewać półbogi;
Niech Pegaz z miejsca, jak z chartami utnie,
Niechaj połamie wszystkie cztery nogi,
Niech się podpali... dostanie ochwatu,
Byle pieśń po nim pozostała światu.



PIEŚŃ DRUGA.
Żale Apollowe i arystokratyczne fanaberye Wulkana.

Patrz, oto wieczór nadchodzi i ziemię
Szarawym płaszczem już do snu otula,
Dźwigając w płachcie ciężkie chrustu brzemię,
Powraca z lasu zgarbiona babula,
A za nią drepcze chłopczyna pyzaty,
Niosąc jagody w garnku — w dłoni kwiaty.

Bębnie ty mały, kwiatów niszczycielu!
Coś na jagody chciwy, jak ptak w lesie,
Czy we wsi wzrośniesz, jak tyka od chmielu?
Czy cię gdzie dalej wiatr losów zaniesie?
Czy drwalem będziesz, mędrcem lub malarzem?
— Ba! o tem nie wie nawet wójt z pisarzem.

Ciemno i pusto jest w owej chałupie,
Co sama jedna stoi blizko lasu;
Ciszę przerywa koń co trawę chrupie,
Pies gdy zaszczeka od czasu do czasu,
I młyn co pragnie, trajkocząc niegrzecznie,
Starą młynarkę przegadać koniecznie.

A na kamieniu przed chałupą ową
Apollo-Maciek siadł i smutnie dumał...
I długo siedział ze zwieszoną głową,
Jakby się z ciężką rozpaczą pokumał,
Że rzekłbyś może, że krowa mu padła
Lub że kobyłka traci chęć do jadła...

Lecz nie — świadomi rzeczy dobrze wiedzą,
Że siwa krowa nie pójdzie na mięso,
A kobylina w polu, het, za miedzą
Zajada trawę aż się uszy trzęsą...
Więc cóż tak duszę Maćkową przewierca,
Gdy zdrów dobytek? — Pewnie boleść serca.

Stara Piotrowa, Maćka rodzicielka,
Co teraz z lasu wraca z owym chrustem,
Duma przez drogę; — duma matki wielka,
Bo syn jej jedna radość w świecie pustym,
Prócz niego tylko jest wierny pies Kruczek,
Krowina siwa i pyzaty wnuczek.

O synu myśląc, szła poczciwa macierz,
A jedynakiem bogata i dumna,
Drżącemi usty szeptała zań pacierz
Bo zeszłej nocy śniła jej się trumna
I miała jakieś przeczucie... niepewność...
Ztąd się też babie zebrało na rzewność.

Gdy się zbliżyła do samej chałupy
I gdy dostrzegła płaczącego syna,
To ręce obie złożyła do kupy
I zawołała: — Oh! moja kruszyna!
A potem silnie stuknąwszy go w plecy,
Spytała czule: — Cegój Maciek becy?!

Jak z głębokiego, ze snu przebudzony,
Zerwał się Maciek na głos rodzicielki,
I pleść jej zaczął odwieczne androny
O swej niedoli... o miłości wielkiej,
Bo owa miłość, jak Filip z konopi,
Wyrwie się zawsze i w łzach ludzi topi...

Stara Piotrowa rzuca chrust na ziemię
I dłonią twardą czoło syna gładzi,
Oboje gniecie ciężkie smutków brzemię,
To też się wzajem pocieszają radzi...
Tak to dwie biedy, kiedy się zespolą,
Czynią lamenty nad mizerną dolą...