Strona:Klemens Junosza - Kuźnia Wulkana.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

On daje ludziom macierzankę, senes,
Nie gardzi sokiem z jęczmienia i chmielu,
A żyje zacnie i w Bożej bojaźni,
Boć z organistą samym jest w przyjaźni.

A tak serdeczny łączy ich stosunek
I tak się wzajem bawią ci mężowie,
Że kiedy sobie sprawią poczęstunek,
To później w jednym zasypiają rowie...
I widzi nieraz różowe zaranie,
Jako Orfeusz chrapi przy Wulkanie.

A miał Orfeusz wyrostka — synala,
Chłop to był duży, blady i niezgrabny,
Lecz patrzył często na córkę kowala,
Na usta z wisien i warkocz jedwabny,
I obraz Kasi tak mu utkwił w głowie,
Jako zaduży ufnal tkwi w podkowie.

Płakała nieraz Venus-Katarzyna,
Gdy się z Apollem spotkała u studni,
Ale Orfeusz protegował syna,
Ztąd też Maćkowi było nieco trudniej...
Lecz pojąc krowy przy jednem korycie,
Przysięgli sobie kochać się nad życie.

Podali sobie ręce w znak przymierza
I tak dozgonną miłość zaprzysięgli;
Świadkiem im serce, co jak młot uderza,
Oczy o blaskach rozżarzonych węgli...
I studnia świadkiem i żuraw skrzypiący,
Co głos ich słyszał namiętny i drżący...

I powiedzieli sobie straszne słowo:
(A pocałunek był słowa pieczęcią),
Że muszą przemódz wolę — kowalową...
A nie — to z własnej ręki zginą z chęcią:
On się powiesi na sznurze z konopi,
Ona w głębokim stawie się utopi.

Przysięgę Maciek zataił przed matką,
Ale mu wrócił spokój po przysiędze,
Z dziewczyną wprawdzie widywał się rzadko,
Ale w jej oczach czytał jakby w księdze,
Że się w jej sercu czysta miłość pali,
Że on jej droższy niźli sznur korali,

Milszy niż w mieście katarynki granie,
Niźli na targu kupny obwarzanek,
Niż kwiaty leśne, niż ptaków śpiewanie,
Droższy niż krowa, niż biały baranek,
Niźli od węgra chusteczka barwista...
Taka to siła uczuć jest ognista.



PIEŚŃ CZWARTA.
Lamentacye Apollowe i bachanalie Orfeusza z Wulkanem.

O Kaliopo! wieszczów pryncypałko,
Prowadź mnie, prowadź, het, za wieś, na wzgórek,
Tam-to Apollo-Maciek siedzi z pałką...
U nóg zaś jego śpi kudłaty Burek.
Księżyc wygląda z za borów i kniei,
A Maciek koni strzeże dziś z kolei...

Z tego to wzgórka kędy rzucisz oko,
To okolicę widzisz jak na dłoni.
Staw, jak zwierciadło rozlany szeroko,
Strugi, jak wstęgi srebrne wpośród błoni,
Kościół, dzwonnicę z krzyżykiem blaszanym
I w księżycowych blaskach ukąpanym.

A w kowalowej chacie światło płonie,
Skrzypeczki piszczą i bas grubo dudni;
Przed chatą stoją wasążki i konie,
I coraz więcej gości, coraz ludniej...
I widać zdala przez okien przejrzystość,
Że jest niezwykła jakaś uroczystość...