brze. Wielmożny pan rozumie, interes jest duży, a kto daje pieniądze, chce miéć trochę pewność.
— Gęsi tobie paść a nie faktorem być! To ty nie wiesz, że pan Ludwik jest niewidomy i chory, że niczem się nie zajmuje, z nikim nie rozmawia, że zupełnie nie chce się wtrącać do interesów. Czy ty nie wiesz, że ja wszystkiem rządzę, że mam plenipotencyę jeneralną do wszystkiego, a zatem i do sprzedaży lasu, że z mocy tej plenipotencyi ja mogę kontrakt podpisać i to będzie ważne... Nie wiesz, pierwszy raz o tem słyszysz? co?
— Przepraszam wielmożnego pana, ja o plenipotencyi wcale nie wiedziałem.
— Proszę, a przecież pośredniczyłeś przy tylu interesach, któż to naprzykład sprzedaje zboże Magdzińskie?
— Wielmożny pan.
— Kto wypuścił Szmulowi młyn na sześć lat?
— Ny, też wielmożny pan.
— Kto płaci podatki, raty towarzystwa, procenta, kto zaciąga pożyczki na Magdzin, hę?
— Wiadomo, że wielmożny pan...
— Więc któż ja jestem, kto? ekonom, karbowy? parobek, czy pastuch?
— Pfe! kto takie brzydkie słowo może powiedziéć? wielmożny pan jest główny plenipotent.
— To idźże, niedołęgo, do twoich współbraci i wytłomacz im, że mam prawo zrobić w Magdzinie co mi się tylko podoba. Rozumiesz?
— Rozumiem, wielmożny panie.
— Jeszcze tu jesteś?!
— Już, już, lecę... kiedy mogę tu przyjść?
— Zaraz jak załatwisz, albo nie... Słuchaj no, czy tu jest teraz jaka buda?
— Co to jest buda? jaka buda wielmożnemu panu potrzebna?
— No, buda... wyraźnie powiadam, teatr.
— Za co nie ma być teatr? Jest, bardzo porządny, niedawno przyjechał. Mówią, że fajn wesołe sztuki te komedyanty pokazują.
— Więc pójdę do teatru, a na ciebie czekam rano.
— Koło dziewiątej, dziesiątej.
— Co!? u mnie rano zaczyna się równo ze dniem.
— Wielmożny pan będzie sfatygowany, zechce sobie spocząć.
— To moja rzecz, a pamiętaj spraw się porządnie.
— Ny, ny.
Po wyjściu żyda, pan Hieronim zaczął chodzić po pokoju szybkiemi krokami. Czynił to zawsze, gdy był rozdrażniony i wzburzony.
— Proszę — mruczał do siebie pod wąsem — pan Ludwik kontraktu nie podpisze!? pan Ludwik się nie zgodzi, pan Ludwik nie zaakceptuje sprzedaży! pan Ludwik! ha! ha! właśnie będzie kto pytał, czy on się raczy zgodzić, czy nie... jak gdyby Magdzin faktycznie nie był moją własnością... Jest mój i będzie mój, a panna Aniela, piękna kuzyneczka... także może być moja, jak zechcę. Nie zaakceptuje! on nie zaakceptuje!
Rozśmiał się tak głośno, że aż numerowy, sądząc, że go wołają, przybiegł.
— Co chcesz? — zapytał pan Hieronim gniewnie, zły że mu bieg myśli przerwano.
— Jaśnie pan wołał.
— Przesłyszałeś się.
— Przepraszam.
— Albo nie, dobrze, nie przesłyszałeś się. O której zaczynają w teatrze?
— O ósmej, jaśnie pan pójdzie?
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/10
Ta strona została skorygowana.