— O tyle o ile. Trzeba końskich sił, żeby wytrzymać w tych tarapatach. Dziś w nocy z miasta wróciłem, siedm mil opętanych na bryczce, po złej drodze. Ledwie godzinę mogłem się przespać, trzeba było zajrzéć na folwark. Żyto młócę forsownie.
— Mówiłeś, że siewy już skończone?
— Ja też na sprzedaż młócę. Pieniędzy na gwałt potrzebujemy, na gwałt! Są podatki do płacenia zaległe, rata towarzystwa, procenta.
— Mamy też i zbiory...
— Co to znaczy, mój bracie, co to znaczy! Pewnie ci ktoś nabajał, że urodzaje świetne, a to nieprawda, urodzaje są marne, liche, gorsze niż w roku zeszłym, niż przed trzema laty.
— A jednak ludzie się nie skarżą, nie słychać przynajmniej. Onegdaj Anielcia czytała mi gazetę...
— Ha! jeżeli brat gazetom wierzysz... to winszuję. Gazeta! co gazeta wiedziéć może? Bazgrzą aby bazgrać.
— Sam mówiłeś mi jeszcze w lecie, że zboża bardzo ładne.
— W słomie tak... prawdę mówiłem, jak zawsze; sam miałem pewne złudzenia, ale gdy przyszło do młocki, pokazało się, że wydajność jak najgorsza... pięciu ćwierci z kopy nie ma i ziarno nieszczególne. Na siew odeszło sporo, na ordynaryą trzeba zachować, cóż więc może być do sprzedania? Głupstwo, na bieżące wydatki nie starczy. Prawdę rzekłszy, cały ten Magdzin niewiele wart i gdyby, nie chwaląc się, nie moja zabiegliwość i praca, toby już nas ztąd dawno wyrzucono... Poświęcam się dla ciebie, robię co mogę, robię więcej niż mogę, ale...
— Bardzo ci jestem wdzięczny, mój bracie za twoje poświęcenie i umiem je ocenić, a widząc jak jesteś przeciążony pracą, chciałbym ci też trochę dopomódz.
— Ty?! ciekawym w jaki sposób? Na konia nie wsiądziesz, w polu ani w folwarku dozorować nie możesz. Zdrowia nie masz, lada co ci szkodzi.
— Przecież są zajęcia, które mógłbym podjąć.
— Naprzykład?
— Rachunkowość.
— Jakto? rachunki bez...
— Bez oczu, chciałeś powiedziéć. Zapewne, trudne to, ale nie niemożebne. Że mi to wcześniej na myśl nie przyszło, byłbym ci sporo pracy oszczędził.
— Ależ to niemożliwe!
— Możliwe. Nie zapominaj, że mam Anielcię. Ona mi odczytywać będzie poszczególne pozycye, rozpatrywać notatki i dowody, a ja robotą jej pokieruję.
— Do czego to podobne? Anielcia jest dzieciak, mylić się będzie i narobicie takiego bigosu w regestrach, że nikt potem nie dojdzie co jest, a czego nie ma. To zły pomysł, bracie, wierz mi.
— Co szkodzi sprobować, jeżeli będzie źle, to dam pokój, jeżeli dobrze, ulżę ci w pracy. Ja chcę miéć zatrudnienie, bezczynność mnie męczy... nuży. Otóż bardzo cię proszę, mój bracie, każ mi dziś jeszcze przynieść regestra i księgi.
Pan Hieronim zmarszczył czoło i za wąsy targać się zaczął...
— Cóż mam robić — rzekł — ustępuję twemu kaprysowi, boć inaczej nazwać tego nie można, ustępuję i książki dam. Jesteś tu panem, możesz więc rozkazywać. Tak jest... możesz. Dam regestra, skoro twoja wola, ale nie dziś.
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/22
Ta strona została skorygowana.