— Dlaczego?
— Dlatego, że nie są uporządkowane. Czy ja mam czas, żebym jak fachowy buchalter, codzień zapisywał wszystkie pozycye? to nie sposób. Notatki są, karteczki, kwitki, porozrzucane po szufladach. Muszę to przecież pozbierać i doprowadzić do ładu, a czasu nie ma... gospodarstwo, interesa, wyjazdy, wściec się można...
— Ja cię mam na sumieniu, Hieronimie — rzekł ociemniały — istotnie za wiele pracujesz... poświęcasz się dla mnie, zdrowie tracisz, dość już tego. Ja ci muszę dać pomoc.
— Pomoc?
— Tak, przyjmę człowieka, który cię przy gospodarstwie zastąpi, gdy wyjedziesz, i każde twoje zlecenie najsumienniej wykona... mam właśnie takiego.
— Ciekawym, któż to?
— Kaliński.
Pan Hieronim zerwał się z krzesła i wzburzony zaczął chodzić szybko po pokoju.
— Tego jeszcze tylko brakowało — zawołał. — Doprawdy, Ludwiku, miewasz niekiedy pomysły genialne! Po co tu Kaliński? Jest to niedołęga, próżniak, którego byłbym dawno już wypędził. Jedynie przez wzgląd na to, że ty masz do niego sympatyę, trzymam go na Leśniczówce, wbrew chęci... bo i to ci trzeba wiedziéć, że ów kochany Kaliński pod względem uczciwości...
— A przepraszam — rzekł pan Ludwik — o uczciwości Kalińskiego mówić nie będziemy, ja mam swoje wyrobione zdanie co do tego.
Tyle było stanowczości w głosie kaleki, że pan Hieronim zdumiony, przygryzł wąsy i zamilkł.
— Więc — ciągnął dalej pan Ludwik — życzeniem mojem jest, ażeby dla ulżenia ci w pracy, Kaliński tu się na folwark sprowadził, należy mu dać mieszkanie w oficynie, ordynaryę, konia pod wierzch, wszystko co potrzeba.
Pan Hieronim nic nie odpowiedział.
— Bardzo cię o to proszę, mój bracie.
— Ja pomocy nie potrzebuję — rzekł opryskliwie — wolę sam pracować, niż wyręczać się takim niedołęgą, jak twój protegowany.
— W takim razie, ja przyjmę go dla siebie.
— Jakto dla siebie?
— Będzie mi towarzyszył, oprowadzał, czytał...
— Przecież jest panna Aniela.
— A ja życzę sobie, żeby Kaliński był tu. On mi potrzebny.