— Na jedno to wychodzi, panie Hieronimie dobrodzieju. Nie znać się, to znaczy nie przeszkadzać sobie nawzajem.
— Proszę, odkądże powziąłeś takie postanowienie?
— Od chwili przyjazdu do Magdzina... powietrze tutejsze oddziałało na mnie w ten sposób. Chciałbym zapomniéć wszelkich krzywd i uraz, pogodzić się z panem i żyć już spokojnie w jakim cichym zakątku, wypocząć po trudach, oddać się pracy rolniczej i obywatelskiej, jak na porządnego człowieka przystało.
Pan Hieronim zrozumiéć nie mógł o co idzie, zresztą był to człowiek prędki, temperamentu żywego, gwałtownego prawie, więc wstępów długich nie cierpiał.
— Co ty, stary lisie, opowiadasz? — zawołał — czego żądasz? Mów odrazu, bo nie mam ani czasu ani chęci, bawić się z tobą w długie konwersacye.
— Zawsze jednakowy... zawsze gorączka... a przecież kwestya jest zbyt ważna, żeby ją można w kilku słowach załatwić.
— Czegóż właściwie żądasz?
— Przedewszystkiem spokoju i rozwagi. Chciej pan usiąść i słuchać.
Pan Hieronim rzucił się na krzesło.
— Od dnia dzisiejszego — mówił mały człowieczek — wszelkie spory, jakie między nami istniały będę uważał za ukończone... zejdę panu z drogi i z oczu, nie wspomnę nigdy o przeszłości... Jak to się panu podoba?
— Niczego więcej nie pragnę. Zapomnij, że kiedykolwiek istniałem na świecie i idź na złamanie karku... Oto wszystko czego pragnę od ciebie.
— Wiem i pragnienie to chcę spełnić.
— Któż ci przeszkadza? Może koni chcesz?... w tej chwili mogą być na twoje usługi.
— Pan Hieronim zawsze żartuje. Znając mnie od lat tylu wiesz zapewne, że hołduję zasadzie „do ut des” i że, jeżeli coś daję, to żądam czegoś nawzajem. Dla pięknych oczu prezentów nikomu nie robię.
— Jakież więc są twoje żądania, ile chcesz? Uprzedzam cię wszakże, że bogaty nie jestem... wiele się nie obłowisz.
— Magdzin śliczny majątek, bardzo ładny. Zwiedziłem go szczegółowo, zbadałem. Kto takim folwarkiem administruje a zdolności ma... ten na biedę nie powinien się skarżyć.
— Co ci do tego, czy ja się skarżę czy nie? Mówię, żem nie bogaty i dość.
— To jeszcze niewiadomo. Przypuszczam nawet, że mówisz prawdę, żeś biedny... przypuszczam, ale to jeszcze nie przesądza przyszłości, możesz być bogatym i to niedługo...
— Jakim sposobem?
— Moja to rzecz, ja cię bogatym uczynię.
Pan Hieronim wstał z krzesła i spojrzał na swego gościa zdumiony.
— Ty? — zawołał — mój największy wróg?! ty!
— Bywały przykłady, że w pewnych wypadkach wrogowie podawali sobie ręce i zostawali przyjaciołmi.
— Daj pokój przykładom, mów po prostu.
— Ależ mówię, zmieńmy role. Idź w świat, a ja tu zostanę.
— Co?
— Pieniądze mam, zapłacę gotowizną... tylko albo mi ztąd ustąp, albo jeżeli wolisz pozostań i dopomagaj mi.
— Tu?
— Tak jest tu, w Magdzinie.
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/34
Ta strona została skorygowana.