masz na świecie człowieka, któryby tak łatwo urazy wybaczał jak ja... bo, filozoficznie rzeczy biorąc, cóż to jest uraza? Jest to, że użyję takiego wyrażenia, owoc złego humoru, nieporozumienia, sprzeczki... jak cię poważam, panie Hieronimie... czasem uraza powstaje wskutek roztrojonych nerwów, stanu chorobliwego... prawda?
— Zapewne...
— Bez wątpienia tak... więc cóż? mścić się za to, że ktoś ma nerwy chore? W mojej głowie podobnie dzika myśl nie urodzi się nigdy.
— A jednak...
— Wiem co chcesz powiedziéć; dajesz do zrozumienia, że groziłem ci zemstą.
— Nawet dość wyraźnie.
— A nie, kochany panie Hieronimie! trzeba rozróżniać, co innego jest zemsta, a co innego uregulowanie rachunków... Ogromna to różnica... Zresztą cóż nam z teoryi? w rzeczywistości jesteśmy przyjaciołmi i dość na tem. Na tę myśl doznaję pewnego, bardzo miłego zresztą, wzruszenia.
Pan Hieronim nic na to nie odpowiedział, spojrzał na swego towarzysza badawczo i uśmiechnął się pod wąsem.
— Śmiejesz się? — spytał Winterblum.
— Trochę, ale nie z ciebie. Wesoło mi...
— Kochany przyjacielu, będzie ci jeszcze weselej, tylko mi ufaj i postępuj ściśle według moich wskazówek. Ja szukam majątku ziemskiego do nabycia. Ty mi w tem dopomagasz. Siedzę tu parę tygodni, wyjeżdżam do miasta, znowuż tu powracam, i pomaleńku dojdzie się do celu.
— Czy dojdzie? w tem sęk.
— O to bądź spokojny. Ja mam ten zwyczaj, że wytrwale zmierzam dokąd chcę i zawsze cel osiągam. Kto mnie zna bliżej, wie że nie wyrzekam się łatwo zamiarów... przeciwnie, niepowodzenie dodaje mi energii... nawet szczerze ci powiem, że nie lubię interesów, które bez trudności, na poczekaniu załatwić się dają. Mała satysfakcya, jak cię poważam, kochany przyjacielu, bardzo mała.
Rozstali się w najlepszej harmonii. Nazajutrz mały człowieczek udał się do pana Ludwika, podziękował mu za gościnność i oświadczył, że nadużywać jej nie chce i że zaraz odjeżdża. Niewidomy słuchać nie chciał. Gość wymawiając się pozorami różnemi, obstawał przy swojem, ale ostatecznie, ulegając prośbom, ustąpił i jeszcze na parę tygodni pozostał. Zrobił to poświęcenie.
Niby na pozór nic się nie odmieniło w Magdzinie, w rzeczywistości jednak stosunki całkiem inny przybrały charakter. Pan Hieronim sam z własnej woli, pomógł bratu uporządkować rachunki.
— Wybacz, drogi Ludwiku — mówił — żem zwlókł trochę tę sprawę, ale nie miałem czasu. Lato, widzisz, i jesień nie jest pora właściwa na tego rodzaju czynności. Teraz zima, roboty niewiele, więc mogę w księgach ład zaprowadzić. Chciałeś poznać stan interesów, poznaj że go. Nie jest świetny, ale, na szczęście, mamy drogi ratunku.
O sprzedaży lasu mowy już nie było. Pan Ludwik mówić o tem nie lubił, pan Hieronim milczał dyskretnie... tak jak gdyby ten przedmiot nigdy poruszany nie był. Na opłacenie pilniejszych długów dał pieniędzy nieoszacowany Winterblum. Spłacił kilku wierzycieli hypotecznych i prócz tego złożył w ręce pana Hieronima pewną sumę na opłacenie podatków, na potrzeby bieżące. Sam się z tem