Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/4

Ta strona została skorygowana.

„Myślałam sobie: gdyby to skowronki,
Ze skrzydeł swoich dały mi po piórku,
Poszłabym z niemi — i tylko z tej góry,
Chciałabym jeden mały kwiat wziąć z sobą,
Kwiat niezabudki, a potem, za chmury
Leciéć wysoko, wysoko... i zniknąć.” —

— Przestań że dziecko, i nie strasz mnie.
— Czem, ojcze?
— Czem? tem, że mi słońce po raz trzeci zagaśnie.
— Ja nie rozumiem, co ojczulek mówi.
— Raz mi zagasło, gdy matka twoja umarła, drugi raz, gdym wzrok utracił, a trzeci raz zagaśnie ono już ostatecznie, gdy mi i ciebie zabiorą.
— Mnie? a któż ma prawo oddalić mnie od ojca?
— Dziecko jesteś. Będą takie ptaszki, co ci dadzą ze swych skrzydełek po piórku i uniosą. Nie, Anielciu! ty mi nie czytaj poezyi, jestem dziś rozstrojony i smutny... Ciężkie myśli mnie trapią, noc przepędziłem bezsennie. Pokrzep mnie, weź Pismo święte. Czytaj gdzie się księga otworzy.
Dziewczyna znowu czytać zaczęła:

„Jako sługa pragnie cienia, a jako najemnik czeka końca pracy swojej, takem ja, prawem dziedzicznem wziął miesiące próżne, a noce bezsenne są mi naznaczone.
„Układę-li się, tedy mówię: kiedyż wstanę? i pełen bywam myślenia, aż do świtania.
„Dni moje prędsze są niż czółnek tkacki i strawione są bez nadziei.
„Wspomnij o Panie, że wiatrem jest żywot mój, i nie wróci się oko moje, aby widziało rzeczy dobre.”

— Ojczulku! — zawołała, składając książkę — ja tego czytać nie mogę, to zanadto smutne i bolesne.
— To skargi i żale nieszczęśliwego Hioba. Nie czytaj, kochanie, jeśli przykrość ci sprawiają. Pocałuj mnie, Anielciu.
Wzięła jego rękę i przycisnęła do ust.
— Nie, jedyna, ty mnie w czoło pocałuj, w oczy zagasłe... moje ty słońce!
Rzuciła mu się na szyję i obsypała go pieszczotami, on rączkę jej wziął i do czoła, a potem do ust przytulił.
— Przeszedłbym się — rzekł, wstając z ławki.
— A dokąd ojczulek iść pragnie?
— Prowadź nad rzekę, pójdziemy brzegiem po piasku; pamiętam, że dawniej ten brzeg piasczysty był.
— Jest i teraz taki, ale już zmienił się dużo. Część lądu woda zabrała, a w jednem miejscu, gdzie było bardzo płytko, teraz głębina.
— A ja chciałem onegdaj puścić się sam nad rzekę.
— Niech ojczulek nie robi tego nigdy, nigdy! — zawołała z przerażeniem — niech mi to ojczulek przyrzeknie.
— Dobrze, dobrze, wiesz, że cię zawsze słucham Nikt mi tak nie dogodzi jak ty, nikt mi tak nie potrafi uprzyjemnić chwil gorzkich. Prowadź nad rzekę, Anielciu, ja bardzo lubię jej szmer.
Dziewczynka wzięła ojca pod rękę i poszli.
— Powiedz mi co? — rzekł niewidomy.
— Ale co?
— Co chcesz... co się w domu dzieje? bo ja z nikim dziś nie mówiłem, oprócz z tobą, nawet pan Hieronim odwiedzić mnie nie raczył.