Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

Przy nogach jego piesek ulubiony usiadł, jamnik nieduży, długi, na nizkich, krzywych nóżkach, czarny, podpalany. Patrzył w oczy swemu panu, to się ocierał o niego, chcąc uwagę na siebie zwrócić, domagając się pogłaskania, pieszczoty, wreszcie widząc, że pan na niego nie zważa, rozciągnął się jak długi przed ogniem i usnął...
Po jakiejś chwili podniósł się i nasłuchiwać zaczął, znów się położył, znów wstał i warknął.
Kaliński przebudził się z dumań, pogłaskał psa, który wnet szczekając, ku drzwiom się rzucił.
— Cóżby to? — mruknął Kaliński i z przyzwyczajenia strzelbę do ręki wziąwszy, na ganek wyszedł.
Nic nie było widać ani słychać, lecz pies puścił się w las jak kula i po chwili ujadał zawzięcie na dróżce. Niezadługo dało się słyszéć parskanie konia i Kaliński bystrym wzrokiem dojrzał pomiędzy drzewami przesuwające się proste chłopskie sanie jednokonne, a na nich dwóch ludzi. Jechali oni wprost do Leśniczówki.
— Któż to o tej porze? — pomyślał Kaliński.
Niedługo na odpowiedź czekał. Z sanek wyskoczył młody człowiek i biegł prosto ku gankowi.
— Adaś! — zawołał stary, porywając synowca w objęcia — Adaś! zkąd się wziąłeś? co tu robisz?
— O gościnność proszę, stryjaszku.
— Przejazdem tu jesteś? zabłądziłeś? czy co? Chodźżeż do stancyi a żywo. Co cię tu przypędza? na taki mróz w płaszczyku wiatrem podszytym! Ah, Adasiu, Adasiu, słabowity jesteś, a ze zdrowiem igrasz. Bój się Boga, co matka na to powie?
— Za jej wiedzą tu jestem, mój stryju.
— Chodźże, chodź — rzekł Kaliński, wprowadzając młodego człowieka do stancyi — ogrzej się... rozgość... człowieka który cię przywiózł także pomieszczę... trzeba żeby nocował, wiatr się zrywa, zawieja pewna.
Krzyknął na chłopca, dyspozycye mu wydał i do stancyi wszedł mówiąc:
— Śmierci bym się prędzej spodziewał, niż ciebie o tej porze.
Młody człowiek uśmiechnął się.
— Widzę — rzekł — że moje przybycie nie bardzo cieszy stryjaszka...
— Niedorzeczności mówisz, Adasiu, ja cieszę się że tu jesteś, ale zarazem jestem ździwiony.
— Są zimowe wakacye. Gwaru, miasta, ludzi mam aż nadto... przepracowany jestem, zmęczony... postanowiłem więc odpocząć w ciszy leśnej u stryja, gdzie mi tak było dobrze przed kilkoma miesiącami... Napisałem o tem do matki, zgodziła się, a stryja o zamiarze przybycia nie uprzedzałem, w przekonaniu, że będę dobrze i serdecznie przyjęty.
Kaliński uścisnął synowca.
— Ma się rozumiéć — rzekł — będziesz przyjęty całem sercem. Siadaj, rozgość się... Więc powiadasz, że ci tu dobrze było na jesieni.
— O i jak dobrze — zawołał Adaś — opowiedziéć nie potrafię.
Rozmawiali długo do późnej nocy, leśniczy się ożywił, rozweselił, Adaś o niewidomego i pannę Anielę dopytywać zaczął.
— Dobrodzieju! — zawołał nagle Kaliński, uderzając się w czoło — teraz już w domu jestem! Rozumiem dlaczego tak pięknym wydał ci się las, dlaczego podobało ci się to pustkowie... Eh, wybij to sobie z głowy, Adasiu.
— Co?
— Już ty mnie starego w pole nie wywiedziesz, panna Aniela podobała ci się, czytam to z twoich