trochę; nazajutrz do lasu zabrał Adasia, jeździł z nim cały dzień, rozmawiał o matce jego, o Warszawie, o wszystkiem, starannie o panu Ludwiku i jego rodzinie wspomnień wszelkich unikając.
Tegoż samego dnia w Magdzinie, pan Mieczysław z niewidomym sam na sam od kilku godzin konferował. Rozmowa z początku obojętnych dotykała przedmiotów, potem coraz poufniejszą się robiła. Pan Winterblum głos zniżał, nadawał mu brzmienie coraz serdeczniejsze i czulsze.
— Chrześcianin jestem — mówił — to prawda, ale, drogi panie Ludwiku w przeznaczenie wierzę. Religia to potępia, ale cóż ja zrobię w obec faktów? Człowiek losu swego nie uniknie, choćby się nie wiem jak wywijał i wykręcał.
— Mówisz pan jak turek.
— A tak, tak, mówię jak wyznawca Mahometa, fakta mnie przekonywają. Posłuchaj pan. Przed rokiem miałem przed sobą jasno i dokładnie wytkniętą drogę życia. Projektowałem to i owo i ani mi na myśl nie przyszło, żeby w zamiarach tych jakakolwiek zmiana zajść mogła. Chyba w takim razie, gdybym umarł przedwcześnie. Otóż panie Ludwiku kochany... miałem przed sobą, jak powiadam, drogę prostą, jasno wytkniętą, byłbym nią szedł, szedł i ostatecznie zaszedł do celu, gdyż mając środki materyalne, niewiele sobie robiłem z przeszkód, jakie się mogły nastręczyć. Pieniądz to siła... Nie sądź pan, że jestem bezwzględnym czcicielem złotego cielca, chowaj Boże! nawet brzydzę się pieniędzmi jako pieniędzmi, lecz muszę je cenić jako środek, za pomocą którego... rozumiesz panie Ludwiku, nie jako cel, lecz jako środek... Wracam do rzeczy... miałem wytkniętą drogę, tymczasem zachodzi drobna na pozór okoliczność, spotykam pana Hieronima. Dawna to znajomość, dawna przyjaźń, wypróbowana i doświadczona. Spotykam, później tu przyjeżdżam i moje zamiary, moje cele... gdzie ich szukać? Przeznaczenie!
Pan Ludwik wysłuchał tej tyrady i odrzekł:
— Jeżeli mam prawdę powiedziéć, to niezupełnie rozumiem w czem mianowicie widzi pan tu przeznaczenie?
— W czem widzę? a oto w tem, szanowny panie Ludwiku, że poznawszy tak miły dom, takich zacnych ludzi, zasiedziałem się, przylgnąłem do nich całem sercem i... zapomniałem o świecie. Pan mnie nie znasz jeszcze, ale ja mam naprawdę osobliwy charakter, a zwłaszcza serce. Jak kogo pokocham, to już na życie i na śmierć, już za nim w ogień, w wodę, choćby w samo piekło. Tak panie Ludwiku, tak ja cały twój dom i ciebie ukochałem.
Niewidomy wzruszył się tym wylewem czułości, tem bardziej, że w głosie mówiącego brzmiała nuta serdeczna.
— Dziękuję ci z serca, panie Mieczysławie — rzekł ojciec Anielci — podaj mi rękę i chciej wierzyć, że wysoko cenię sympatyę, jaką mnie obdarzasz. Rzeczywiście dałeś jej tyle dowodów, że nie wiem doprawdy czem i jak ci to odwdzięczyć.
— Jeżeli o dowodach materyalnych pan myśli, to nie ma o czem wspominać, gdyż od kapitaliku, jaki na pańskim majątku umieściłem, liczy mi się procent, a co się tyczy tego, że się tak wyrażę, przywiązania, to za serce serca tylko żądam.
— Niewątpliwie, licz pan na moje.
— Serdeczne, serdeczne dzięki. Widzi pan, ja od wczesnej młodości żyłem na świecie zupełnie samotny, nie miałem nikogo bliższego, nie znałem co rodzina, co krewni. Sam, zawsze sam, jak kołek w płocie... to też gdy poznałem dom państwa, taki że tak powiem, patryarchalny, zacny, w dawnym
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/48
Ta strona została skorygowana.