— Nie wiem, przyszłości nie przesądzam, ale zdaje mi się, że nie.
— Nie?
— Zawód, któremu poświęcić się pragnę, nie daje wiele swobodnego czasu; kto mu się odda pozostać musi jego niewolnikiem na zawsze.
— Do chwili otrzymania patentu przynajmniej.
— Wcale nie; nauka nie kończy się z chwilą otrzymania dyplomu i w ogóle nie kończy się nigdy.
— Pysznie pan deklamuje.
— Do tego nie mam talentu, odpowiadam tylko na pytania i mówię co myślę.
— Mieczysławie „post pisces” — odezwał się pan Hieronim — już ci raz powiedziałem, że dysputy na nic się nie zdały. Oto masz wino, dobre wino; pozwól będę podczaszym, naleję kieliszki, ty zaś, jako człowiek światowy i uczony wznoś toasty toasty i powiedz coś takiego... już wiesz... uczyć się przecież nie potrzebuję.
Mały człowieczek uśmiechnął się.
— Masz słuszność — odrzekł. — Wnoszę pierwszy toast, na cześć szanownego i kochanego gospodarza, który zgromadził nas tu przy wspólnym stole w dniu tak dla wszystkich uroczystym. Za zdrowie pana Ludwika!
Wszyscy powstali i trącili swe kieliszki o kieliszek niewidomego. Pan Ludwik dziękował, chciał coś odpowiedziéć, ale mały człowieczek do słowa przyjść mu nie dał.
— Panowie! — zawołał, nalewając kieliszki — dwa toasty odrazu. Jeden za zdrowie gosposi, która z taką umiejętnością, powiem nawet z takiem talentem dogadza naszym podniebieniom... a drugi na cześć młodości, urody, wdzięków, jaśniejących blaskami wiosny, na cześć najpiękniejszego kwiatka całej okolicy... mało powiedziane! całego kraju! wnoszę toast na cześć panny Anieli!
Zerwał się z krzesła i chciał przejść naokoło stołu, ażeby zbliżyć się do Anielci i dopełnić toast jakimś komplementem, lecz zawadził nogą o krzesło i upadł na podłogę. Adaś najbliżej siedzący zerwał się i pomógł powstać niefortunnemu adonisowi. Ten zamiast podziękować, obraził się.
— Dajże pan pokój — rzekł — jeszcze o swoich siłach wstać mogę.
Pan Ludwik usłyszawszy łoskot, zaniepokojony zapytał co się stało.
— Bagatelka — odezwał się pan Hieronim — pan Mieczysław potknął się i upadł. Nic mu złego nie będzie.
Wypadek ten acz drobny, zepsuł jednak humor biesiadnikom. Kaliński, który do pana Hieronima czuł urazę, a Winterbluma cierpiéć nie mógł, radby jak najprędzej wracać do domu, pani Józefa, dość przesądna, poczytywała upadek za złą wróżbę, Anielcia tylko miała wielką ochotę śmiać się.
Mały człowieczek całą złość swoją na Adasiu chciał wywrzéć. Spierał się z nim, i dysputował o różnych kwestyach. W tej szermierce pan Mieczysław unosił się i zapalał. Adaś zachowywał się poważnie i z godnością.
Kiedy wstano od stołu, pan Mieczysław zbliżył się do gospodarza domu, odprowadził go na bok i półgłosem rzekł:
— Badałem tego młodego człowieka, rozmyślnie wyciągałem go na rozmowę, aby się przekonać, co to za jeden.
— I cóż?
— Smutne wnioski, panie Ludwiku, bardzo smutne.
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/56
Ta strona została skorygowana.