ogromnych książek. W kącie stało łóżko, a z pułapu zwieszał się na grubym sznurze świecznik mosiężny, staroświecki, ozdobiony podobiznami jakichś ptaków drapieżnych. W jednem z ramion świecznika zatknięta była krzywo cienka świeczka łojowa.
Stół przykryty był serwetą, prawdopodobnie niegdyś czerwoną, lecz tak już wypłowiałą, że gdzieniegdzie tylko ślady tej czerwoności znać było, na serwecie leżała księga otwarta, ogromna, wielkie okulary w mosiężnej oprawie i tabakierka. Mieszkaniec tej izby widocznie całe dnie nad tą księgą przepędzał, gdyż karty jej od ciągłego przewracania były mocno zniszczone po rogach.
— Niech pan dobrodziej siada — rzekł żyd — bardzo proszę. Już ja mam teraz widno w oczach, pamięć moja obudziła się, wiem jakiego mam gościa. Siądź pan, bardzo proszę. Czem służyć? Niewiele tu jest w mojej oberży i w domu niewiele, ale przecie coś się znajdzie. Pan zapewne zdrożony i głodny.
— Nie, i zasiadać tu na długo nie mogę, bo przyjechałem do was za interesem, Manasse.
Żyd brodę pogładził.
— Nu, ja o tem wiem dobrze.
— Zkąd wiecie?
— Ha... alboż bez interesu przyjeżdża kto do żyda? My na to jesteśmy, żebyśmy interesa robili... tylko, że jam już stary, wycofałem się ze wszystkiego... teraz już nic nie robię.
— To mnie bardzo martwi, bo interes dla którego przybyłem jest ważny...
— Czy ja powiedziałem panu, że go nie zrobię?
— A no, mówiliście, że...
— Tak, nie robię, ale to nie znaczy, że nie zrobię. Usłyszę czego pan żąda.
— Widzicie — zaczął Kaliński...
— Po co taki pośpiech, mamy czas. Pański koń zmęczony, trzeba mu dać wypoczynek; mamy czas, panie Kaliński, ja już mam teraz całkiem jasno w oczach, moja pamięć obudziła się całkiem... już wiem jakiego mam gościa. Od pańskiego ojca miałem duży zarobek, od pańskich krewnych zawsze dobre słowo... a ile temu lat? Pięćdziesiąt lat. Dużo zmiany zrobiło się na świecie; gdzie kto siedział to już nie siedzi... kto handlował już nie handluje. Zmiana, całkiem zmiana, inny świat. Przy moich oczach, to już z wnuków porobili się dziadki, z bachurów stateczne kupcy i nabożniki. Co było czarne dziś białe... ale ilu tych co byli wcale nie ma!? Człowiek może dużo pamiętać i ja dużo pamiętam, ale nie odrazu sobie przypominam. O panu teraz już wszystko przypomniałem. Wszystko mam przed oczami.
Stary wyszedł do drugiej izby i szepnął kilka słów żydówce. Po chwili ta przyniosła rybę na talerzu i butelkę miodu.
Manasse zapraszał.
— Niech mi pan honor ten zrobi, bardzo proszę, niech pan się posili, interes później. Gdzie pan teraz mieszka? czy zawsze w Magdzinie?
— Tak.
— Znam Magdzin... tam bardzo nieszczęśliwy dziedzic jest, szkoda go, bo dobry człowiek. Ja słyszałem od przejezdnych żydków, że jego jakiś krewniak dobrze skubie i to też słyszałem, że tam teraz jeszcze jakiś pan jest i nietutejszy, bo go nikt przedtem w tych stronach nie widział... pewnie zagraniczny... i to słyszałem, że ten pan dużą sumę zahypotekował na Magdzinie, że jednego żydka spłacił, żeby sam był pierwszy. Podobno to jakiś dziwny człowiek. Powiadają nasi, że z niego słowa
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/62
Ta strona została skorygowana.