kował powóz, którym pan Ludwik z córką, raniutko nazajutrz, miał do stacyi kolei wyjechać.
Kaliński wysłał do Adasia depeszę, żeby na dworcu oczekiwał.
Wczesnym rankiem pan Ludwik z córką opuścili Magdzin, a w dwa dni później, ekstrapocztą, pan Hieronim z przyjacielem swoim nadjechał.
Zielona, malowana bryczka pocztowa zatoczyła się przed dwór magdziński; pan Mieczysław i pan Hieronim wysiedli z niej, ale nikt na ich powitanie nie wyszedł. Ciotka Anielci była na folwarku zajęta gospodarstwem, Kaliński do miasteczka za sprawunkami wyjechał i dopiero nad wieczorem miał wrócić.
Pan Mieczysław dość długo do drzwi kołatał, aż wreszcie dziewczyna w kuchni, usłyszawszy łomotanie, pobiegła mu otworzyć.
— Cóż to, pomarli wszyscy w domu?! — zapytał Winterblum.
— Niechże Bóg broni — odrzekła — żyją i w dobrem zdrowiu są.
— Gdzież pan?
— Pana niema.
— Niema?
— Pojechał wczoraj rano.
— Dokąd?
— Albo ja wiem? Pewnie do kolei, a od kolei Bóg go raczy wiedziéć, w świat...
— Co ty pleciesz? Przecież sam pojechać nie mógł, musiał go ktoś odprowadzić.
— Panienka pojechała z panem.
— Nie może być, na długo?
— Zkąd ja to mam wiedziéć? Pojechali i dość. Mnie nie opowiadali się, poco jadą.
— Gdzież jest starsza pani?
— W folwarku, niedługo tu przyjdzie.
— A któż rządzi?
— Pan Kaliński.
— Zawołajże zaraz pana Kalińskiego, moje dziecko.
— Nie zawołam, bo go niema.
— Jakto? pana Kalińskiego niema, czy i ten także wojażuje? Koniec świata, doprawdy!
— Pan Kaliński jest w mieście; maszyna się popsuła, musiał jechać dopasować tryby, czy coś takiego. Fornal Antek powiadał, bo ja tam do tego nie mam nic i o niczem nie wiem.
— Co o tem myślisz, panie Hieronimie? — zapytał mały człowieczek, po odejściu dziewczyny.
Pan Hieronim wąsami ruszył.
— Nic nie myślę — odrzekł — pewnie pojechali gdzie w sąsiedztwo, albo do miasteczka.
— Do kolei.
— To chyba na krótko, przecież Ludwik nie miał zamiaru.
— Nie rozumiem, co to znaczy.
Dopytywał ciotki, ale ta, informowana przez Anielcię, nie wiedziała prawdy. Powiedziano jej tylko, że wyjeżdżają do Galicyi do krewnych i że niedługo tam zabawiwszy, powrócą.
I ciotka Anielci i pan Hieronim wiedzieli, że pan Ludwik rzeczywiście krewnych w Galicyi ma, że jednak nie utrzymywał z nimi nawet listowych relacyj, przeto wyjazd ten obojgu im dość dziwnym się wydawał.
Winterblum nie kładł się spać, postanowił czekać na powrót Kalińskiego i polecił służbie, aby mu dano znać natychmiast, kiedy przyjedzie.