natychmiast! Nie pozwolisz chyba, żebym mia znosić impertynencye od jakiegoś ekonoma.
Pan Hieronim brwi zmarszczył i po namyśle rzekł:
— No, no, co się dzieje, co się dzieje! Zkąd w tobie taka gorączka, a przecież chwalisz się, że masz zawsze zimną krew i rozwagę.
— Mam, ale w tym razie nie! Obrazy honoru nie zniosę.
— Mieciu kochany, przypomnij sobie... nie takie obrazy znosiłeś i przyjmowałeś je z filozoficznym spokojem.
— Proszę mi żadnych wymówek nie robić, a tego łotra wypędzić, bo... gotów jestem posunąć się do ostateczności...
— Uspokój się. Ja ci powiadam, że zwłaszcza teraz nietylko go wypędzać, ale nawet zadzierać z nim nie można. Powtarzam zwłaszcza teraz. Coś tu się zrobiło, położenie jest niewyjaśnione. Kaliński jeden prawdę może wiedziéć i jestem prawie pewny, że wie, a przytem on wogóle dużo wie, nawet zadużo, chociaż tego nie pokazuje po sobie. Drażnić go tedy nie radzę. Przeciwnie, łagodzić raczej trzeba. Złością i gniewem nie zajedziemy daleko... ja ci to mówię, ja prędki, ja gorączka... Znasz mnie i wierzysz zapewne, że z przyjemnością pogruchotałbym kości temu mrukowi, a przecież trzymam ręce przy sobie...
W tej chwili wszedł właśnie Kaliński; pan Winterblum cofnął się do okna.
— Życzył pan sobie — rzekł leśniczy — widziéć się zemną? Otóż jestem.
— Proszę bardzo, niech pan usiądzie. Właściwie nie miałem zamiaru niepokoić pana po nocy ale tak się złożyło... pan wyjeżdżał?
— Tak, sprawunki były potrzebne, więc załatwiłem je. Chodzi panu zapewne o rachunek? możemy go zrobić w tej chwili.
— A cóż pilnego? Jutro będziemy mieli na to czas, lub pojutrze, kiedy panu dogodniej. Jakże tam z gospodarstwem? co słychać?
— Wszystko jako tako... nieszczęścia żadnego nie było, klepiemy biedę podawnemu.
— Powiedz mi pan z łaski swojej, zkąd Ludwikowi przyszła myśl wyjazdu?
— Doprawdy nie wiem. W ostatnich czasach rzadko bywałem we dworze, a z panem dziedzicem prawie nie rozmawiałem. Zawołał mnie, zalecił żebym się postarał o pasport dla niego i dla córki, spełniłem to... potem kazał przygotować pakunki, konie i zabrawszy córkę, pojechał. Podobno do Galicyi, gdzie, o ile wiem, ma krewnych...
— Tak; że ma to wiem, ale i to mi też wiadomo, że żadnych z nimi stosunków nie utrzymywał.
— Mnie bo o tem nic nie wiadomo.
— A czy nie wspominał, kiedy zamierza powrócić?
— Nie.
— Zastanawia mnie w tem wszystkiem jedna okoliczność, którą może pan potrafi wyjaśnić. Taka podróż, bądź-co-bądź, pociąga za sobą pewne koszta, a Ludwik przy pieniądzach nie był. Czy sprzedaliście co?
— Byłaby to zapewne najprostsza droga, gdyby o pieniądze chodziło, ale dziedzic wcale tej kwestyi nie wszczynał i wogóle bardzo mało zemną rozmawiał, tyle tylko, że wydał dyspozycye dotyczące wyjazdu i na pożegnanie powiedział mi: „bądź zdrów.”
— Prawdopodobnie pożyczył sobie na drogę?
— Wątpię. Od czasu wyjazdu panów, nie pokazał się tu ani jeden Żyd. Gdyby tak było, jak pan przypuszcza, to ja wiedziałbym coś o tem.
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/70
Ta strona została skorygowana.