Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.
LEŚNICZY.
OBRAZEK WIEJSKI
PRZEZ
Klemensa Junoszę.

(Dalszy ciąg.)

Czy to możliwe? czy podobne do osiągnięcia? Po tylu latach! Miałżeby ujrzeć świat i swoje dziecko ukochane, jedyne?
Tak, Anielcia utrzymuje go w tem przekonaniu, przyznaje się otwarcie do podstępu, całuje po rękach, o przebaczenie prosi. Marzyła o tem oddawna, chciała to uczynić, lecz przeszkadzano jej, musiała uciec się do podejścia, w czem jej stary, tak zawsze życzliwy Kaliński dopomógł.
Uwiozła ojca i ślady zatarła za sobą; niech jej teraz szukają opiekunowie i przyjaciele, w tej chwili nie obchodzi ją nic, nie myśli ani o domu, ani o majątku, ani o narzucającym się jej konkurencie, o nikim i o niczem, tylko o ojcu; oddałaby połowę życia za to, żeby mu przywrócić światło, żeby go wyzwolić z mroków nieustannej nocy. To ją jedynie zajmuje, to, i Adaś Kaliński trochę, ale bo też Adasia nie można z innymi ludźmi równać, tak potrafi wlać ducha i nadzieję w nieszczęśliwego kalekę... Jest na każde zawołanie, cichy, nienarzucający się, dyskretny. O sobie nigdy nie mówi, a spojrzenie ma takie dziwnie pociągające i sympatyczne.
Dzień stanowczy się zbliża. Pan Ludwik jest zdecydowany i napozór zupełnie spokojny.
Jeszcze dziś, jutro, a pojutrze tak, albo tak... Światło lub noc nieskończona, aż do grobu. Zapewniają że będzie światło, a Anielcia modli się o to ze łzami. Codzień raniutko wstaje i biegnie do kościoła, a ukląkłszy w kąciku za filarem, ukryta w cieniu, niewidziana przez nikogo i nazwajem nikogo niewidząca, modli się z całą siłą tej czystej, gorącej wiary, która, jak mówi Pismo św., góry przenosi. Niepodobna, żeby taka modlitwa nie została wysłuchana.
Kaliński tymczasem podróż odbywa, ale wcale nie po sukcesyą. Żadne dziedzictwo go nie czeka, nie miał takich krewnych, którzyby co zostawić mu mogli. Po przybyciu do stacyi kolei, zaraz wsiadł do wagonu, a za nim ów wysłany przez pana Hieronima Żydek. Argus ten wywiązywał się ze swego zadania bardzo sprytnie i zaraz z drogi list jeden, a niebawem i drugi wysłał. Ponieważ pan Hieronim, spodziewając się tej korespondencyi, codzień umyślnego na pocztę posyłał, więc wiadomości o Kalińskim dochodziły do Magdzina względnie szybko. Zaraz po odebraniu pierwszych dwóch listów, które jednocześnie przybyły, pan Hieronim zmarszczył czoło i udał się do swego przyjaciela. Winterblum siedział w fotelu zamyślony, znać było że go troska gniecie i niepokój męczy. Przygryzał wargi, a małe jego oczka biegały wciąż niespokojnie.
Zobaczywszy wchodzącego pana Hieronima, trzymającego listy w ręku, zerwał się z krzesła.
— Wiadomość! — zawołał, — dawajże prędzej. Gdzież są? gdzież się ukryli?...
— Kto?