— A no, pan Ludwik, Anielka!
— To nie jest wiadomość o nich, nie mam pojęcia gdzie się znajdują i w jaki sposób można się o tem dowiedzieć.
— Więc?
— To są listy od Żyda, którego wysłałem za Kalińskim, dość interesujące, słowo daję.
— A cóż mnie ten twój Kaliński może obchodzić? Pojechał po sukcesyą, owszem, niech ją sobie odbiera, skoro podróż jego nie daje wskazówki, gdzie tamci są.
— Jednak przeczytaj — rzekł pan Hieronim.
Winterblum przebiegł oczami jeden i drugi list i oddał je panu Hieronimowi.
— I cóż — rzekł tamten, — co o tem myślisz?
— Nic.
— To źle. Powiedz mi, czyś ty w rzeczy samej tak się zakochał na starość, że ci to szaleństwo zdolność myślenia odbiera? Jakto, więc nie przeraża cię sam kierunek podróży, jaką obrał ten intrygant?
— Nie myślałem o tem.
— Ależ, człowieku, on wykupił bilet do Odessy, on jedzie tą samą drogą, którą ty tylokrotnie jeździłeś, on chce zbadać twoję przeszłość, on przeciwko tobie coś knuje.
— Zkądże?
— Ależ to jasne! Cóż u dyabła mógłby mieć za cel? Pocoby jechał tak daleko. Nie, kochanie, powtarzam ci, coś ci się w głowie popsuło.
Pan Mieczysław patrzył na swego towarzysza wystraszonym wzrokiem.
— Być to może — szeptał, — być może, ale cóż robić?
— Rychło pytasz się o to! Trzeba się było zastanowić dawniej... trzeba było kuć żelazo, póki gorące. Tysiące mogliśmy ztąd wziąć, tysiące, ale należało jednego pilnować, nie udawać Adonisa na starość, nie myśleć o dziewczynie, która, między nami powiedziawszy, wnuczką twoją byćby mogła!
Winterblum spuścił głowę na piersi.
— I cóż — mówił nieubłagany wąsacz, — cóż będzie, jeżeli ten rozmaite twoje sprawki wykryje, jeżeli się w dowody zaopatrzy, o co nietrudno? Co będzie? Zresztą mniejsza o ciebie, jak sobie posłałeś, tak się wyśpisz... zemkniesz ztąd i będziesz dalej broił po świecie, ale ja? za co ja mam cierpieć? Szperania Kalińskiego mogą i na mnie rzucić złe światło i uczynić mi pobyt w Magdzinie niemożliwym. Na dyskrecyą Kalińskiego liczyć nie mogę, przeciwnie, wiem że nienawidzi mnie, w łyżce wodyby mnie chętnie utopił. No, więc cóż będzie teraz?
— Cóż będzie? — powtórzył jak echo Winterblum.
Postanowiono czekać dalszych listów. Potwierdziły one w zupełności domysły pana Hieronima. Żydek, który za Kalińskim chodził jak cień, doniósł, że ten, przyjechawszy do Odessy, udał się zaraz do pewnego agenta i przy jego pomocy zbierał wiadomości, odnoszące się do pana Winterbluma.
— Niema co czekać! — zawołał pan Mieczysław zrozpaczony, — trzeba sumę, jaką zdążyłem na Magdzinie zahypotekować, sprzedać natychmiast, sprzedać też zboże jakie jest, konie, bydło co lepsze i, wziąwszy co się da, uciekać.
W tym celu udali się do miasteczka, ale rzecz dziwna, Żydzi, zwykle tak chętni do kupna, tym razem nie mieli najmniejszej ochoty, nie chcieli zawierać kontraktów. Zaledwie po długich certacyach znalazł się jeden amator na paręset korcy i to nie chciał zapłacić wpierw, nim zboże będzie do miasteczka odstawione.
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/77
Ta strona została skorygowana.