Pan Hieronim wydał dyspozycye, żeby fornale raniuteczko wybrali się ze zbożem, oraz żeby sześć koni wyjazdowych wyprowadzono na jarmark.
Około godziny 8-ej rano, sądząc że polecenie jego zostało spełnione, udał się na folwark. Spichlerz był zamknięty, a konie, na sprzedaż przeznaczone, chrupały spokojnie siano przy żłobach.
— Co to jest! — krzyknął rozgniewany, — gdzie stangret? dlaczego konie jeszcze nie w drodze?
Stangret, czapkę w ręku trzymając, wyszedł przed stajnię.
— Nie słyszałeś to, bałwanie jeden, com ci wczoraj zapowiedział?
— Słyszałem, wielmożny panie.
— Dlaczegóż więc nie spełniłeś rozkazu? Bierz mi zaraz te konie i prowadź na jarmark.
— Niech się wielmożny pan nie obraża i nie gniewa, ale ja tego nie zrobię.
— Co?
— Nie mogę; na mnie odpowiedzialność za konie, na karbowym za zboże; dopóki dziedzic nie powróci, jednego ziarnka ztąd nikt nie weźmie.
— Proszę! któż to tak rozporządził?
— Sam dziedzic, przez pana Kalińskiego.
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/78
Ta strona została skorygowana.