która jego jest. Z lasu wolno drzewa brać tyle tylko, co na opał, z pnia nie ważyć się rąbać, jeżeli zaś kto z obcych poważyłby się drzewo brać, to całą hurmą iść i bronić, choćby do bójki miało przyjść. Walić a nie dać, po wójta posłać, chłopów ze wsi do pomocy przywołać... jeżeliby zaś...
Pan Hieronim dość już miał, zgrzytnął zębami i pobiegł do swego przyjaciela, wzburzony do najwyższego stopnia, wściekły z gniewu. Porwała go pasya i gotów był tłuc i druzgotać wszystko, co miał przed sobą. Pan Mieczysław, ujrzawszy go w takim stanie, wymknął się chyłkiem do drugiego pokoju, drzwi na klucz za sobą zamknął i obawiając się, aby ich rozgniewany uderzeniem pięści nie wybił, otworzył okno i cichaczem wymknął się do ogrodu.
Pogoda była szkaradna, deszcz padał, grzęzkie błoto przykrywało ścieżki i uliczki, a pan Winterblum... spacerował, ale i w ogrodzie nie czuł się dość bezpiecznym, wyszedł więc na drogę w stronę lasu, z trudnością wyciągając nogi z błota i poślizgując się na gliniastym gruncie.
Karbowy, który do sąsiedniej wioski konno jechał, aż się przeżegnał ze zdumienia, ujrzawszy go na drodze.
— Chryste Jezu! — zawołał, — a pan tu co robi?!
— Cóż mam robić? — odrzekł opryskliwie; — spaceruję sobie, przechadzki używam.
— W taki czas? po takiem błocie! i w deszcz?
— Głowa mnie boli, chciałem się orzeźwić i wyszedłem... ale istotnie teraz przekonywam się, że spacer taki nie jest bardzo przyjemny. Czuję, że mi chłodno, mogę się zaziębić. — Mówiąc to, podniósł kołnierz od paltota i trząsł się jak w febrze.
Chłopu żal się zrobiło tej małej, skurczonej od zimna kreatury.
— Et — rzekł, — do czego to podobne. Niech się oto pan wróci do domu, bo w tych bucikach niedaleko pan zajdzie. Siadać na mego konia i jechać, ja piechotą pójdę do wsi.
To rzekłszy, chłop zsiadł, pomógł panu Mieczysławowi wgramolić się na siodło i radził dla rozgrzywki prędko jechać.
Koń, rad że do stajni wraca, puścił się z miejsca galopem, co jeszcze bardziej utrudniło położenie małego człowieczka. Nie umiejąc jeździć, ani konia opanować, uchwycił się oburącz za grzywę i krzyczał ratunku; przestraszony tem koń pędził wcwał i nie zatrzymał się aż przed stajnią, gdzie nadbiegli wnet ludzie i zabłoconego, wystraszonego jeźdźca, który z przerażenia słowa wymówić nie mógł, zdjęli z siodła.
Pan Hieronim widział całą tę ostatnią scenę z okna i, pomimo wzburzenia, nie mógł się od śmiechu powstrzymać.
— Cóż to się stało? — zapytał, gdy pan Mieczysław w pokoju się znalazł, — zkąd myśl używania przejażdżki konnej na taki czas?
— Daj mi pokój, chory jestem... położę się... febrę mam, czy co, głowa boli, dreszcze... oto kazałbyś mi herbaty dać.
— Dobrze, bardzo dobrze, w tej chwili... kładźże się, leż... rozgrzyj się.
— Słuchaj, panie Hieronimie — rzekł mały człowieczek, — mnie się zdaje, że to już moja ostatnia godzina.
— Co znowuż!
— Od kilku dni już zdrowym się nie czuję, dziś miałem noc niespokojną i gorączkę, rano ledwie z łóżka się zwlokłem... później, obaczywszy ciebie tak okropnie rozgorączkowanego, zlękłem się... doprawdy nie wiem jak to się stać mogło... wyskoczy-
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/80
Ta strona została skorygowana.