Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

łem przez okno, brnęłem po kostki w błocie, a później ten koń... przestrach, przeziębienie... ostatecznie to się może bardzo źle skończyć.
— Tak sądzisz?... może więc po regenta poślesz i zapiszesz mi swoje majętności... co? a może lepiej dasz mi ciepłą ręką? Polecam ci ten drugi sposób, jako mniej kosztowny i mniej skomplikowany.
— Ty nie żartuj, regent niepotrzebny, ale po doktora poślij, bo powiadam ci, źle ze mną.
— Nie wierzę ja w ich mądrość i potrzeby sprowadzania nie widzę... Wypij z pięć szklanek gorącej herbaty z arakiem, przykryj się dobrze, prześpij i za parę godzin zdrów będziesz, jak ryba.
Pan Mieczysław zasnął, pan Hieronim zaś bardzo energicznie wziął się do roboty. Wyciągnął zpod łóżka ciężką skrzynkę dębową, bardzo mocno okutą, otworzył ją, wydobył pieniądze, przeliczył i schował do wielkiego pugilaresu. Poczem uporządkował swoje papiery, garderobę, różne rzeczy i te starannie poukładał w tłomokach i walizkach.
— Niema tu co już robić — mruczał przez zęby, — to bydlę wszystko popsuło... trzeba Wólkę w dzierżawę wziąć i znów od początku kawałka chleba się dorabiać.
Rzeczywiście o sześć mil od Magdzina był folwarczek do wzięcia; pan Hieronim projektował niegdyś, że go kupi, lecz teraz, gdy mu się wszystkie plany pokrzyżowały, pomyślał, że lepszy rydz niż nic, i postanowił o dzierżawę układy zacząć. Mógł ją wziąć korzystnie i zaraz, bo właściciel zpowodu interesów rodzinnych potrzebował koniecznie przenieść się na mieszkanie do miasta. Pan Hieronim widział, że tu w Magdzinie zupełnie już grunt pod nogami traci i że cokolwiek się stanie, czy pan Ludwik wróci, czy nie, jemu już tu pozostawać nie wypada. Posłał też zaraz do Wólki konnego posłańca z oznajmieniem, że nazajutrz sam przybędzie, i z prośbą, żeby na niego czekano. Wiedział na pewno, że właściciel z takiego rzeczy obrotu będzie ucieszony i że odda mu folwark bez wielkich targów, byle coprędzej mógł się udać tam, gdzie go pilniejsze sprawy powołują.
Wieczorem dopiero pan Winterblum dał znak życia.
— Cóż, lepiej ci? — zapytał pan Hieronim.
— Istotnie, znacznie rzeźwiejszym się czuję... mogę nawet powiedzieć, że jest mi daleko lepiej, prawie dobrze.
— A widzisz, poco było wzywać lekarza i opasać się łacińską kuchnią. Ja bo znam tylko dwa lekarstwa: arak i koniak.
— Nie wiedziałem, żeś taki doktor.
— A jednak ciebie nie mogłem z waryacyi wyleczyć.
— O! tylko bardzo proszę... dość już żartów.
— To nie żarty, to szczera prawda, jeżeli się człowiek, tak jak ty, zadurzy na starość, lekarstwa na to niema... popełnia głupstwa za głupstwami i w rezultacie ginie. Twoja karyera w Magdzinie już skończona, nie masz tu co robić... daję ci jedyną radę, zabieraj się i jedź.
— Ale dokąd?
— Ha, gdzie cię oczy poniosą. Wszędzie może ci być dobrze, byle tylko nie tu...
— Ja jednak za wygraną nie daję.
— Cóż więc zrobisz?
— Będę siedział tu i czekał powrotu pana Ludwika. Wszystko da się wytłumaczyć i wyjaśnić. Nie byłbym sobą, gdybym go nie potrafił przekonać o swoich najlepszych i bezinteresownych intencyach. Czekam stanowczo powrotu.
Pan Hieronim rozśmiał się.